niedziela, 27 kwietnia 2014

1.

      
~ Od początku... ~ 



    Stała sama przy głównym wyjściu z lotniska, trzymając swoje bagaże i rozglądała się dookoła. Przygryzała delikatnie dolną wargę i uroczo marszczyła brwi. W liście, który otrzymała, wyraźnie było napisane, że będzie tutaj na nią czekał jej opiekun, lecz na razie nikogo jeszcze nie spostrzegła. Po kilkunastu minutach usiadła zrezygnowana na kamiennym murku fontanny, znużona oparła brodę o wysoką rączkę od torby na kółkach. Była lekko poirytowana czekaniem na ową osobę. Doskonale wiedziała, o której ma samolot i kiedy będzie na miejscu, więc dlaczego zamiast być szybciej, to miała jeszcze czelność się spóźniać? Po kolejnych kilku minutach była już wytrącona z równowagi. Wstała, hardo podnosząc głowę do góry i niczym obrażona panienka szarpnęła wszystkie swoje tobołki i ruszyła do przesuwanych drzwi. Na domiar wszystkiego podczas wychodzenia zderzyła się z jakimś mężczyzną. Zaklęła siarczyście i z hukiem wylądowała na śliskiej posadzce. Poczuła ostre pulsowanie w potylicy i świat zakręcił jej się przed oczami. Starała się uspokoić swoje skołatane nerwy, które wręcz szalały w jej organizmie, dlatego przykryła dłonią twarz.
- Halo?! Halo?! Słyszy mnie pani?! - Zacisnęła mocno zęby, żeby nie powiedzieć niczego złośliwego. Starała się ze wszystkich sił nie wybuchnąć na sprawcę jej upadku, dlatego dalej siedziała cicho i nie ukazała swojej twarzy.
- Halo?! Na Merlina, chyba ją zabiłem! - Męski głos był spanikowany i tym sposobem wysoko podniesiony. Hermiona zmarszczyła brwi, słysząc imię wielkiego maga
 i odchyliła lekko dłoń, jednym okiem patrząc na chłopaka. Był dosyć wysoki, miał czarne włosy i delikatny zarost. Opalenizna sprawiła, że wyglądał jak Hiszpan, ale po akcencie poznała, że to jednak Francuz. Widząc jego przerażenie i zebranych ludzi, podniosła się do pozycji siedzącej, czując jeszcze większy ból w czaszce.
- Nic mi nie jest - burknęła i zamrugała kilkakrotnie. Jej wzrok powędrował w kierunku chłopaka, który najwyraźniej odetchnął głęboko z ulgą i podszedł do niej, wyciągając rękę. Niechętnie przyjęła pomoc i wstała, mając lekkie zamroczenia.
- Najmocniej przepraszam, nie zauważyłem pani, spieszyłem się...
- Dość! - Machnęła ręką ostrzegawczo, a mężczyzna zamilkł. Odwróciła się od niego i zaczęła zbierać swoje bagaże. Od razu rzucił się, aby jej pomóc. Wywróciła teatralnie oczyma, widząc jego poczynania, ale emocje już opadły i nie skomentowała tego w żaden sposób.
- Dziękuję. - Zmusiła się do uśmiechu i już miała go wyminąć, aby wyjść na zewnątrz i włóczyć się po całym Paryżu, bo przecież nikt o niej nie pamiętał, gdy mężczyzna znowu się odezwał.
- Chwileczkę, ty jesteś Hermiona Granger? – Przystanęła, zastanawiając się, skąd może znać jej nazwisko, ale odwróciła się powoli i pokiwała głową, obserwując go badawczo. Czarnowłosy uśmiechnął się szeroko i rozłożył ręce w geście przytulenia. Hermiona rozszerzyła oczy i cofnęła się o kilka kroków.
- No tak, przepraszam – bąknął, wracając na ziemię i przeczesał włosy palcami. - Nazywam się Logan Lacroix. - Podał jej dłoń, a ona ze zdziwieniem ją uścisnęła. - Jestem łowcą głów, przyjechałem po ciebie - oznajmił, jak gdyby nigdy nic. Hermiona spoważniała, a jej oczy błysnęły niebezpiecznym blaskiem. Chłopak od razu pobladł i uniósł dłonie w geście przeprosin.
- Ja wiem, spóźniłem się troszeczkę...
- Troszeczkę?! – warknęła, zakładając dłonie na piersi.
- Korki, zresztą miałem sprawy do załatwienia...
- Sprawy...
- Dobrze, nie miałem nic do załatwienia... - tłumaczył pod wpływem jej ostrego spojrzenia.
- Nie miałeś?
- Okej, zaspałem - westchnął zrezygnowany. - Przyznaję, zaspałem, są godziny szczytu, korki... - Patrzyła na niego przez chwilę bez żadnego wyrazu twarzy, ale wypuściła głęboko powietrze i pokręciła głową. Rozważała w głowie dwa wyjścia albo go zostawić i być obrażoną, co skutkowałoby spędzeniem tego dnia i prawdopodobnie nocy na ulicy lub pójść na ugodę i znaleźć się wreszcie w hotelu.
- I tak nikogo tutaj nie znam, więc nie mogę zamienić cię w ropuchę, bo zginę w tym wielkim mieście. - Machnęła rękoma. - Więc niech będzie ci wybaczone.
- Jest! - Wykonał gest zwycięstwa i wyszczerzył zęby. Granger uniosła jedną brew zaskoczona, ale jedynie pokiwała głową z politowaniem.
- Okej... ale stawiasz mi kawę. - Po tych słowach sama zdziwiła się swoją bezpośredniością. Nigdy w życiu nie zaprosiła nigdzie chłopaka, a co dopiero obcego chłopaka. Musiała jednak przyznać, że Logan wydawał jej się bardzo pozytywną osobą i polubiła go od pierwszego wejrzenia. Nie wydawał się przemądrzały czy wyniosły. Miała dziwne wrażenie, że znajdą wspólny język... chociaż w gruncie rzeczy nie mieli innego wyjścia. Westchnęła w duchu i pozwoliła mu wziąć swoje bagaże.
- W takim razie, jak jesteśmy już umówieni, to pokażę ci hotel - oznajmił i wsiedli do żółtej taksówki. Czarnowłosy po francusku wytłumaczył kierowcy drogę i ruszyli. Granger oglądała z zaciekawieniem wszystko dookoła.
- Skąd jesteś? - zapytał.
- Z Anglii - odparła lekko zamyślona, a on parsknął śmiechem.
- Tyle już zdążyłem się zorientować. - Gryfonka spojrzała na niego, marszcząc brwi i wywróciła oczyma.
- Z Londynu - rzuciła na odczepne i wróciła do oglądania widoków. Miała nadzieję, że to dosadnie pokaże temu delikwentowi, że nie ma ochoty na rozmowę, jednak nie poskutkowało.
- Uczyłaś się w Hogwarcie, prawda?
- Skoro wiesz, to po co pytasz? - Jej ton głosu był zimny i oschły, a ona sama w głowie pytała się siebie, czemu taka jest. Zawsze była miła i uprzejma, lubiła ludzi, zresztą w takim celu tu przyjechała, aby zmienić otoczenie, poznać inny świat, zaczerpnąć wiedzy, poznać kulturę, a jak na razie odpychała jedyną osobę, na którą była skazana. Brawo Hermiono. Zerknęła na niego i widząc, że chłopak zrezygnował z jakiejkolwiek rozmowy, westchnęła pod nosem i zmusiła się do uśmiechu.
- Przepraszam, jestem zmęczona po podróży, a przyznasz, że nie poznaliśmy się w za ciekawej sytuacji. - Uniosła jedną brew z uśmiechem, a chłopak mimo wszystko pokiwał głową. - Tak, jestem z Hogwartu. Byłam w Gryffindorze - odpowiedziała na jego pytanie.
- Dużo słyszałem o tej szkole.
- A ty gdzie się uczyłeś?
- W Durmstrangu. - Pokiwała głową, że rozumie. Zapadła niezręczna cisza, a Hermiona pluła sobie w brodę, że zgasiła tak dobry humor i zapał Logana. Nie dość, że była
 tutaj sama jak palec, to jeszcze straciła jedyną osobę do rozmów. Lepiej nie mogłaś zacząć, Granger. Oparła brodę na dłoni i znowu zapatrzyła się na ulice, teraz już stolicy Francji. Faktycznie były korki, gdyż zanim dojechali pod hotel, w którym miała spędzić pierwsze dwa dni, minęło sporo ponad godzinę. Z ogromną ulgą otworzyła drzwi taksówki i od razu zrozumiała, dlaczego Logan miał na sobie jedynie krótkie dżinsowe spodenki do kolan i białą koszulkę. Ona była ubrana w długie spodnie i koszulę z długim rękawem, a ponadto w ręku trzymała płaszczyk. Jednego mogła być pewna, że jest ubrana za ciepło, jak na temperaturę w tym kraju.
- Ziemia do Hermiony. - Usłyszała i ujrzała machającą dłoń tuż przed twarzą. Pokręciła głową, wracając na ziemię i spojrzała na chłopaka.
- Tak?
- Idziemy? - Zdziwił się jej dezorientacją, ale jedynie kiwnęła głową i ruszyli w stronę ogromnego wieżowca. Przeszklone drzwi prowadziły do bogatej recepcji, gdzie Logan odebrał rezerwację, wziął klucze i wszelkie papiery. Weszli razem do windy i wcisnęli guzik z przedostatnim piętrem.
- Jutro, jak już dostaniesz plan zajęć i przydział do mieszkania w Akademii, to jakoś się spotkamy i pomogę ci się stąd zabrać - powiedział uprzejmie, ale jakby bojąc się o każde słowo, które wypowiadał w jej kierunku. Spojrzała na niego badawczo i uśmiechnęła się delikatnie.
- Logan, wiem, że nie byłam za miła, przepraszam naprawdę. - Jego wzrok był niepewny. Przyłożyła dłoń do piersi, a drugą uniosła z dwoma palcami do góry.
- Przysięgam, że już nie będę się złościć, no chyba że mnie wywrócisz na środku lotniska - zagroziła, a on parsknął śmiechem i pokręcił głową.
- Niech będzie, zgoda. - Rozpromieniła się i podali sobie dłonie. Winda wydała z siebie znajomy odgłos i wyszli na korytarz. Ściany były w kolorze zieleni, a podłogę wyłożono czarnymi kafelkami. Przeszli do ostatniego pokoju i chłopak podał jej klucze. Otworzyła drzwi i znalazła się w przestronnej sypialni z dużym łóżkiem, jedną łazienką, dwoma fotelami i stolikiem. Logan rozsiadł się na parapecie okna, z którego było widać wieżę Eiffla.
- Pięknie - westchnęła.
- Ja już się przyzwyczaiłem. - Wzruszył ramionami. Spojrzała na niego zdziwiona.
- Do takich widoków? Jakbym tu mieszkała, to bym się chyba codziennie tym zachwycała.
- Pogadamy w grudniu, jak spędzisz tu pół roku - rzucił i wytknął jej język. Zszedł z parapetu i rozejrzał się. - Cóż, to w takim razie na mnie już pora. - Wzruszył ramionami.
- Czekaj! – zawołała za nim - a może oprowadzisz mnie po mieście? – zapytała nieśmiało, obserwując jego reakcję. Na dobrą sprawę była już pierwsza, ale lepszy był spacer z Loganem, niż siedzenie w hotelowym pokoju i gapienie się za okno. Chłopak wyglądał, jakby coś analizował i przez dobre kilka minut się nie odzywał. Granger poczuła się niezręcznie i już chciała coś powiedzieć, kiedy ją uprzedził.
- No dobra, to może umówmy się za dwie godziny na dole? Muszę jeszcze jechać zdać raport, że cię mam.
- Masz mnie? - Zdziwiła się, ale w duchu cieszyła się jak mała dziewczynka.
- No tak – westchnął. - Takie głupoty, że cię odebrałem, bezpiecznie dostarczyłem do hotelu, blablabla - mruknął i przeczesał włosy palcami.
- No dobra, to za dwie godziny.
- Nie spóźnij się - zażartował, na co dostał jej płaszczem w twarz. Zdjął go z siebie, śmiejąc się jak głupi i wyszedł szybko z pokoju, chowając się przed kolejnym atakiem. Pokręciła głową z politowaniem i spojrzała na torby. Machnęła różdżką i wszystkie rzeczy były na miejscu, a ona sama poszła do łazienki wziąć prysznic po podróży i przygotować do wyjścia, na zgrzane ulice Paryża.

~*~

- Stary, to jest Francja!
- Nie podniecaj się tak, mieszkam tu od ponad roku - westchnął i założył firmowe okulary przeciwsłoneczne.
- Mądrala się znalazł. Jak się tkwi w tym znudzonym i mokrym Londynie więcej niż tego potrzeba, to można się podniecać wycieczką.
- Przecież zwiedziłeś pół świata, nie wiem, jak ty to zrobiłeś, że nie byłeś we Francji.
- Matka mówi, że mój ojciec był stąd, ma uraz do tego kraju. Zabawne nie? Ja myślałem, że każda kobieta kocha Paryż i te wszystkie inne pierdoły.
- Bo tak jest - zaśmiał się, widząc jego minę. - Tylko twoja matka jest inna.
- Ej! Odczep się od niej - pogroził, ale również nie wytrzymał długo i wtórował przyjacielowi.
- Tutaj życie wygląda zupełnie inaczej...
- Jesteś wolny, nie dziwię się, że nie chcesz wracać.
- Tu nie o to chodzi – westchnął, przeczesując włosy palcami. - Jestem czysty to prawda, ale co z tego, jeśli nie czuje się z tym dobrze?
- Łoooł! Zaczekaj, bo nie ogarniam, ty nie czujesz się dobrze? Chyba muszę te słowa gdzieś zanotować! - zawołał roześmiany. - Z tego, co pamiętam, to zawsze miałeś wszystko w dupie i...
- Pieprzysz - wszedł mu w słowo. - Darujmy sobie te gadki, to przeszłość. Odkąd tu jestem, uświadomiłem sobie wiele rzeczy. Nie myśl, że będę ci się z nich zwierzał - dodał od razu, widząc jego zaciekawioną minę.
- Nie, no skąd, w ogóle tego nie pragnę!
- To świetnie.
- To świetnie - przedrzeźnił go, za co dostał po głowie. - Ała!
- Ty chyba nigdy nie wydoroślejesz - westchnął.
- Wiesz co? Ja wydorośleję wtedy, kiedy ty, największy Casanova odkąd pamiętam, się zakochasz - wyszczerzył do niego zęby.
- Jesteś nienormalny - rzucił i schował twarz w dłonie, w geście poddania się nad głupotą przyjaciela.

~*~


     
       Hermiona ubrała delikatną zwiewną sukienkę i beżowe balerinki z wycięciami. Włosy związała w luźnego koczka i wsunęła okulary przeciwsłoneczne na głowę. Gdy była już gotowa, wsadziła różdżkę za paseczek tak, że była niewidoczna i wyszła, zamykając drzwi od swojego pokoju na klucz. Zjechała windą na sam dół z paroma innymi ludźmi. Uśmiechnęła się do recepcjonistek i ujrzała stojącego w wejściu Logana. Wyszczerzyła zęby na jego widok i przywitała się skinieniem głowy.
- To, dokąd mnie zabierzesz? - zapytała, gdy wyszli z budynku po białych marmurowych schodkach.
- Myślę, że pierwszym fajnym miejscem będzie Katedra Notre-Dame. - Uśmiechnął się szeroko i podał jej dłoń. Zdziwiona chwyciła ją delikatnie i poczuła znajome szarpnięcie w okolicach pępka. Gdy wirowanie się skończyło, otworzyła oczy i stała przed ogromną budowlą, którą miała okazje jedynie oglądać w książkach. Zawsze kojarzyła jej się z mugolskimi bajkami, zwłaszcza z jedną. Jej oczy rozbłysły blaskiem, kiedy usłyszała piękny dźwięk wydobywający się ze środka. Logan chwycił ją za dłoń i pociągnął do wejścia równocześnie kupując dwa bilety za mugolskie pieniądze.
- Oddam ci, jak mnie odprowadzisz do hotelu, nie wzięłam portfela...
- Chyba upadłaś na głowę - zdziwił się. - Jesteś pod moją opieką, przydzielono mi ciebie, więc nie marudź, bo ja płacę - wyszczerzył zęby i przeszli w głąb, zachwycając się pięknem budowli. Strzeliste okna, ostre łuki i sklepienia krzyżowo-żebrowe od razu ukazywały piękno stylu gotyckiego. Witraże zachwycały swoją okazałością, a muzyka, która właśnie rozbrzmiewała, mieszała ze sobą różnorodne emocje. Usiedli razem w jednej z ostatnich ławek, nie przeszkadzając turystom i zwiedzającym. Trwał koncert, a Hermiona nie mogła uwierzyć, jak bardzo te nuty i melodia mogą wpłynąć na jej umysł. Czuła jak w jednej chwili uspokaja się, a w następnej ciarki przechodzą przez całe jej ciało, a podekscytowanie sięga zenitu.
- Niesamowite uczucie, prawda?
- To jest coś pięknego. - Spojrzała na niego roziskrzonymi oczyma i dopiero teraz zdała sobie sprawę, że kompletnie nie zna chłopaka, który siedzi obok niej i pokazuje jej Paryż. Zmarszczyła lekko brwi i przygryzła wargę.
- Jestem brudny? - Zdziwił się, gdy w dalszym ciągu na niego patrzyła.
- Nie, nie! - Zawołała od razu i odwróciła speszona wzrok. Parsknął śmiechem i spojrzał na nią, nachylając się do przodu.
- To co?
- Zastanawiam się ile masz lat - wypaliła bez namysłu i poczuła jak jej policzki robią się okropnie czerwone. Pluła sobie w brodę w myślach za swoją głupotę i brak umiejętności rozmawiania z obcymi... facetami.
- Dwadzieścia cztery – odpowiedział, śmiejąc się. - A ty?
- Dziewiętnaście jeszcze – odparła. - Dwadzieścia skończę we wrześniu - dodała i starała się uspokoić swoje głupie myśli, które wyprowadzały ją z równowagi. Zdawała sobie sprawę, że to, co działo się w jej głowie, było sprzecznością całkowitą, ale starała się to na chwilkę chociaż odłożyć na bok.
- Oj, to młodziutka... - Nie skończył, gdy zobaczył, jak jej jedna brew wędruje do góry, a twarz przybiera wyraz "czyżby?".  - Dobrze, dobrze, bez agresji - dodał od razu i nagle usłyszeli bardzo niską nutę i podskoczyli oboje przestraszeni.
- O rany - rzuciła Granger i dotknęła swojej klatki piersiowej, głośno oddychając. Logan, gdy się opanował, wpadł w histeryczny śmiech. Brązowowłosa spojrzała na niego jak na dziwaka i zamrugała kilkakrotnie.
- Co?
- Żebyś widziała swoją minę! – Prawie że krzyknął, a kilka osób spojrzało się na nich spode łba. Hermiona, widząc to, szybko posłała im nieme przepraszam i złapała chłopaka za ramię, ciągnąc do wyjścia i ostatni raz spoglądając na piękną katedrę. Wyszli na zewnątrz i dopiero wtedy się uspokoił.
- Jesteś okropny - żachnęła i uderzyła go lekko w ramię. Nie przejął się tym, tylko odszedł kilka kroków i wyszczerzył zęby.
- Wiem, ale musisz mnie znosić.
- Niestety - wywróciła oczyma i ruszyli przez cały plac do kolejnej niespodzianki. Hermiona patrzyła na ogromne grupy wycieczek, które podniecały się nawet na widok gołębi. Zastanawiała się czy ludzie na prawdę przyjechali tutaj coś zwiedzić, czy tylko po to, aby się gdzieś wyrwać...
- Żyjesz? – Usłyszała i przystanęła.
- Oh, przepraszam - odparła szybko i chwyciła jego dłoń. Trzask teleportacji i chwilę później znaleźli się na ogromnym placu przed pięknym zamkiem z widokiem na Sekwanę.
- A oto słynny Luwr. - Machnął dłońmi, a Hermiona aż zaniemówiła. Budynek był na prawdę fantastyczny i z tego, co zdążyła przestudiować przed wyjazdem, był jednym z najstarszych muzeów na świecie. W blasku słońca i na błękitnym niebie prezentował się naprawdę pięknie.
- Na zdjęciach wydaje się mniejszy - stwierdziła i znowu rozbawiła Logana.
- Wy Anglicy jesteście naprawdę uroczy. - Pokręcił głową i ruszyli do przodu, aby Hermiona mogła przyjrzeć się jego konstrukcji. - To jest Hall Napoleona. - Wskazał na szklany stożek, przy którym stało bardzo dużo osób. Hermiona spojrzała na niego i od razu się uśmiechnęła.
- Widzę, że nieźle znasz się na historii każdego budynku.
- Do historii jeszcze nie przeszliśmy – zauważył. - Jak na razie przedstawiam ci architekturę.
- Nie bądź taki przemądrzały - rzuciła i wytknęła mu język.
- Wracając - puścił jej uwagę mimo uszu - tam nad Sekwaną jest pierwsza część Luwru, czyli Denon. Jest to południowe skrzydło. Richelieu - wskazał palcem na drugi koniec budowli - jest to północne skrzydło i leży przy jednej z największych i najpiękniejszych ulic Paryża, czyli Rivoli. - Hermiona kiwnęła głową, że rozumie, a Logan coraz bardziej się rozkręcał. - Przy dziedzińcu wewnętrznym Cour Caree, w zasadzie wokół niego - poprawił się - znajduje się najstarsze zabudowanie pałacu, czyli Sully. To tak z grubsza. - Wzruszył ramionami i uśmiechnął się szeroko.
- Wiesz, zwiedzanie całego Luwru zajmuje zazwyczaj cały dzień, więc dzisiaj już nie zdążymy, chyba, że bardzo pragniesz zobaczyć dziedziniec - zaproponował, ale Hermiona pokiwała przecząco głową.
- Mamy pół roku, zdążysz mi to wszystko pokazać. - Wytknęła mu język, a on zrobił kwaśną minę.
- No tak, pół roku się męczyć...
- CO?!
- Nic, nic - zachichotał i nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, chwycił ją i kolejny raz się teleportowali. Następnym przystankiem tego dnia, a zauważmy, że była już godzina siedemnasta, była główna, reprezentacyjna ulica Paryża.
- Pola Elizejskie - powiedziała Hermiona, gdy stanęli po jednej stronie, obserwując trąbiące samochody i ogromne korki.
- Dokładnie. Mitologia mówi, że jest to miejsce pobytu dusz zmarłych, w tym też herosów. - Spojrzał na nią, udając ducha, a ona uderzyła go lekko w klatkę.
- Tak, ja już duchów się naoglądałam, starczy mi. - Oboje się zaśmieli i ruszyli powoli alejką. Hermiona była ciekawa wszystkiego, śpiewających ptaków, owoców na drzewach, ludzi siedzących na trawie w parku albo spacerujących ze swoimi pupilami. Przyglądała się daniom, które konsumują, gestom, jakie wykonują. To wszystko było dla niej bardzo interesujące i za każdym razem na moment zapominała o Loganie, który musiał ją upominać. Stanęli przy jednej z kawiarni.
- Tutaj serwują najlepsze latte w całym Paryżu - powiedział, a Hermiona spojrzała na budynek z ogromnym szyldem "Baristas de cafe" świecącym się na żółto. Ściany pomalowane były na fioletowo, a piękne rośliny zachęcały do wejścia do środka.
- Pewnie jest cholernie droga - mruknęła Granger, a Logan pokręcił głową.
- Właśnie, że cholernie tania - dodał i złapał jej dłoń, prowadząc do środka. Otworzył jej drzwi i podeszli do długiego baru. Przemiła kelnerka właśnie parzyła dla kogoś kawę, robiąc wzroki ze śmietanki.
- Logan! - zawołała, gdy chłopak odchrząknął.
- Cześć Mel - uśmiechnął się i dali sobie buziaka w policzek. Granger spojrzała na nią nieśmiało.
- Kim jest tym razem ta młoda dama?
- To Hermiona. Hermiono to Mel, moja dobra znajoma - przedstawił, a dziewczęta podały sobie dłonie.
- Co dla was?
- Dwie latte - odparł i wyjął pieniądze, płacąc nimi od razu. Granger spojrzała na niego spode łba.
- Co?
- Mam u ciebie przeogromny dług - burknęła, a on pokręcił głową, wzdychając głęboko.
- Jesteś uparta jak osioł.
- Ty bardziej – wytknęła, robiąc kwaśną minę. Chłopak parsknął śmiechem i objął ją delikatnie ramieniem.
- Pasujemy do siebie idealnie - szepnął, a ona zrobiła zdziwione oczy. Ich chwilkę przerwała Mel, podając dwa wysokie kubki z kawą.
- Proszę gołąbeczki.
- Ale...
- Oczywiście - rzuciła w kierunku Hermiony, mrugając i odeszła do drugiej strony baru. Brązowowłosa siedziała na wysokim krześle, milcząc ze zdziwioną miną.
- Paryż widocznie zaskoczy mnie 
nie raz - stwierdziła i upiła łyk kawy, która faktycznie była pyszna. Logan opowiedział jej trochę o swoich relacjach z Melanie i o historii tej kawiarni. Hermiona chłonęła wszystko jak gąbka, coraz bardziej podziwiając tajemniczość i niezwykłość tego miasta. Poza tym Logan również ją zaskakiwał, z początku nie wyglądał według niej na osobę, która posiada taką ogromną wiedzę. Na szczęście mile przekonała się, że chłopak faktycznie nadaje się do poważniejszych rozmów, a nie tylko wygłupów. Gdy skończyli swoją przerwę, ruszyli dalej. Logan pociągnął ją w jedną z bocznych alejek i doszli do kolejnego, dużego i okazałego budynku.
- A oto Teatr Marginy.
- No w Londynie takiego nie ma – zauważyła, marszcząc brwi, a on parsknął śmiechem. Wyciągnął dwa bilety i podał je dziewczynie. Zdziwiona spojrzała na niego i na nazwę przedstawienia.
- Jezioro Łabędzie?!
- Dokładnie. Może i jest troszkę przereklamowane, ale w sumie nie wiedziałem, jaki masz gust i co lubisz. Kobiety raczej lecą na te takie sztuki, czy coś... - Podrapał się po głowie.
- Aleś ty głupi - powiedziała i rzuciła mu się na szyję, mocno przytulając.
- Oho, a to za co?
- Kocham ten spektakl!
- Naprawdę? - Zdziwił się, dalej trzymając ją w objęciach. Lekko się speszyła i odsunęła na kilka kroków.
- Tak, byłam na nim tylko raz z moim rodzicami - odpowiedziała i od razu posmutniała, bawiąc się papierowymi biletami. Chłopak zmarszczył brwi i podszedł do niej, widząc zmianę jej nastroju.
- Co jest?
- Nic... - Uśmiechnęła się, starając zatuszować smutek, który wypełnił jej serce na to wspomnienie. Za każdym razem, kiedy myślała o rodzicach, łzy same napływały do jej oczu. Chciała być twarda i jakoś to znieść, ale po wojnie wszystko się zmieniło. Odkąd nie potrafiła ich odnaleźć, a poświęciła na to naprawdę dużo czasu, straciła wszelką nadzieję, a w jej sercu pozostał jedynie smutek i żal do wszystkich, przez których musiała wymazać im pamięć. Przełknęła gorzką gulę w gardle i uspokoiła się do tego stopnia, że mogła spojrzeć Loganowi w oczy.
- Naprawdę jest w porządku, może kiedyś ci powiem - wyjaśniła, a on nie naciskał. Przytulił ją delikatnie i ruszyli z powrotem aleją Pół Elizejskich. Przez chwilę szli w milczeniu, a chłopak pokazał jej jeszcze słynny Duży Plac i Mały Plac. Hermiona starał się nie myśleć już o stracie rodziców i o wydarzeniach z wojny, więc zadawała mu nawet najgłupsze pytania, jakie przyszły jej do głowy. Gdy po dwudziestu minutach doszli do Łuku Triumfalnego, Logan aż wyszczerzył zęby.
- Ostatnia atrakcja na dzisiaj - teleportowali się pod sam Łuk, gdyż przejście pod ziemią było przepełnione ludźmi i w życiu by się tamtędy nie przedostali. Stanęli naprzeciwko jednego z ramion i chłopak wskazał na kilka scen, które były wyrzeźbione w budowli.
- To jest Marsylianka, tam dalej, widzisz?
- Tak - pokiwała głową.
- To, to jest Triumf. Napoleon jest koronowany przez boginię zwycięstwa Victorię. - Uśmiechnęła się do niego.
- Na prawdę masz dużą wiedzę. - Wzruszył ramionami.
- Jakbyś chciała, opowiedziałbym ci całą genezę tego Łuku. Wracając, tutaj jest przedstawiona obrona Francji przed koalicją, a tam na końcu Pokój, zawarty w... - urwał myśląc gorączkowo - dobra, nie pamiętam - zaśmiał się, a Hermiona razem z nim.
- A to co obiega cały Łuk? Co to przedstawia? - Wskazała palcem.
- To jest fryz wymarszu i powrotu wojsk w chwale armii francuskiej. Te mniejsze są to sceny z bitew.
- Wow - rzuciła. Jej wzrok powędrował do nazwisk, które zostały wyryte w wielu miejscach.
- Są to nazwiska trzystu osiemdziesięciu sześciu oficerów napoleońskich. Siedmiu z nich to Polacy.
- Naprawdę?
- Tak, a tutaj - wskazał jedno miejsce przy ich nazwiskach - są nazwy pięciu miast polskich. To na pamiątkę.
- Piękne - westchnęła. Logan chwycił jej dłoń i pociągnął w stronę ogromnego pomnika. Stanęli centralnie przed i obserwowali konserwatorów, którzy przygotowywali ogromny znicz.
- Co tu się będzie działo?
- Jest to grób nieznanych żołnierzy i codziennie wieczorem zapalają tutaj ogień, ku ich czci - wyjaśnił i po kilku minutach zapłonął ogromny płomień, rozświetlając cały zabytek. Przez chwilę stali tak w milczeniu, a Hermiona zachwycała się pięknem tego miejsca i wszystkich, które dzisiaj zwiedzili. Zapomniała na moment o całym wyjeździe i po co tutaj w ogóle przyjechała. Zapomniała o kłótni z Ronaldem, za którym tak bardzo tęskniła, zapomniała o Harrym i Ginny, których bardzo teraz potrzebowała. Dopiero, gdy wrócili pod hotel, ogarnęła ją dziwna pustka. Zrozumiała, że przez kolejne sześć miesięcy musi sobie sama ze wszystkim radzić, zmierzyć się ze swoimi słabościami, stawić czoła nadchodzącym niespodziankom. Bała się tego okropnie.
- Dziękuję Logan. - Przytuliła się do niego mocno, co nieco go zdziwiło, ale odwzajemnił uścisk.
- Nie ma za co Hermiono. - Uśmiechnęła się, słysząc swoje imię. Spojrzała na niego i kiwnęła głową, wchodząc po trzech schodkach do szklanych drzwi hotelu.
- Do zobaczenia jutro - zawołał.
- Jutro? - zdziwiła się. Czarnowłosy pokręcił głową i zaśmiał się.
- A jak sama trafisz na uczelnię, sierotko?
- No tak - speszyła się i spuściła delikatnie głowę.
- Czekam tu o siódmej rano! Weź wszystkie papiery. - Pokiwała głową, a gdy chciała na niego spojrzeć, już nigdzie go nie było. Westchnęła i weszła do budynku, w głębi ducha ciesząc się z perspektywy kolejnego dnia spędzonego z Loganem. Gdy leżała już w łóżku, jej myśli krążyły wokół pobytu tutaj. Zastanawiała się, co robią teraz jej przyjaciele i jak będzie wyglądało jej życie we Francji. Jutro miała pojechać do Akademii i obejrzeć uczelnię, na której będzie się uczyć. Przydzielą jej mieszkanie, w który spędzi sześć miesięcy. Czuła lekki strach przed tym wszystkim, ale z drugiej strony, była to dla niej jedna z przygód. Powinna to potraktować, jako dobrą zabawę, przyjemne z pożytecznym. Cieszyła się również na wieść, że Logan jest jej opiekunem, będzie mogła się do niego zwrócić w każdej sytuacji, przynajmniej taką miała nadzieję. Uśmiechnęła się do siebie przed snem i zamknęła oczy, nie mogąc się doczekać kolejnego dnia. 





~*~
Rozdział zabetowała Laoise Tenebris  :) .

Witajcie Kochani! :) Oto pierwszy rozdział, mam nadzieję, że Wam się spodoba :) Dla wyjaśnienia, bo może nie wszyscy zrozumieją, jak na razie akcja toczy się we Francji, gdy Hermiona przyjeżdża na kurs :) .
Bardzo Was proszę o komentowanie tego rozdziału, chociaż zostawieniu po sobie śladu, żebym wiedziała, że ktoś tu jest i czyta :) . Dziękuję za wszystkie miłe słowa i krytykę pod Prologiem :) Jesteście wspaniali :) .
Buziaki, Zou.

piątek, 11 kwietnia 2014

Prolog



            Życie potrafi zmienić się o sto osiemdziesiąt stopni w dniu, który mógłby być najzwyklejszym w naszym życiu. Płata nam figle i nie patrzy czy nam się to podoba, czy nie. Nie pyta o zdanie, po prostu wywraca je do góry nogami i przechodzi przez nasz porządek i harmonię jak tornado, aby wszystko zmienić. Czy to wychodzi na dobre? 
            Hermiona Granger jest jedną z osób, które mogłyby się na ten temat wypowiedzieć, a nawet napisać o tym książkę. Życie po wojnie było dla niej, jak zapewne dla wszystkich, koszmarnym snem, z którego chciała się obudzić. Voldemort poległ podczas pojedynku z Harrym Potterem, który został okrzyknięty bohaterem. Na całym świecie zapanował spokój i harmonia, dla czarodziei był to czas wolności i naprawy swoich błędów. Jednak co z tego,  jeżeli podczas bitwy właśnie te najukochańsze osoby poświęciły swoje życie? Jaka jest w tym wszystkim sprawiedliwość? Te i inne pytania nurtowały Hermionę, odkąd wróciła do Nory. Żyła wspomnieniami, bała się uwierzyć w nowe jutro, dręczyły ją myśli, że każdy kolejny dzień mogłaby spędzić z Fredem, Tonks czy Lupinem. Z czasem nauczyła się z tym żyć. Zrozumiała, że nie można wiecznie myśleć o przeszłości, ale trzeba zacząć patrzeć w przyszłość. Tak dobrze jej znane słowa Dumbledora, które wspominał Harry każdego dnia, gdy razem spacerowali, uciekając od strapionych dusz, powtarzała teraz sobie jak mantrę, były dla niej mottem. "Nie żałuj umarłych Harry, żałuj żywych, a przede wszystkim tych, którzy żyją bez miłości ". Albus słynął ze swoich proroczych i bardzo wyszukanych sentencji, dlatego Gryfonka od razu zauważyła, że ta myśl ma również drugie dno. Nie zastanawiała się jednak nad nim, po prostu w nie uwierzyła. Zapragnęła pomagać ludziom, bo to pozwalało jej na ucieczkę od rozpaczy. Zajęła się cierpieniem innych, aby zagłuszyć swoje. Poskutkowało, jednak nie spodziewała się tego, że jej rewolucja życiowa nastąpi tak szybko i w tak drastyczny sposób.
            Dwa miesiące po zakończeniu bitwy spędziła wraz ze swoimi przyjaciółmi na odbudowie Hogwartu. Każdego dnia pomagali, sprzątali, wkładali mnóstwo swojej energii i siły, aby potem regenerować się wieczorami w potulnej, lecz przepełnionej smutkiem Norze. Życie w rozpaczy stawało się zarazem monotonią i utrapieniem. Harry dostał pracę w biurze Aurorów, a Ginny rozpoczęła grę w Qudditcha w drużynie Harpii. Ronaldowi nie poszczęściło się jednak jak tej dwójce, musiał dużo razy powtarzać egzaminy Aurorskie, aby dostać posadę, niestety nie jako Auror, ale dochodzeniowy w Departamencie Tajemnic. Hermiona zaś złapała jakąś dorywczą pracę w księgarni Esy i Floresy. Życie toczyło się dalej, spotykali się zawsze wieczorami i najczęściej rozmawiali o pracy, unikając tematu poległych i wspomnień, które dopiero się zasklepiały w ich sercach.

            Dwunasty czerwca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty dziewiąty rok. To był ten dzień, w którym Hermiona wstała z łóżka, a jej życie stanęło do góry nogami. W kuchni na blacie czekał na nią list, a przy stole,  jak gdyby nigdy nic, w najlepsze gaworzyli sobie jej przyjaciele. Nie pytając o nic,  sięgnęła po kopertę, a niebieskie pochyłe pismo sprawiło, że jej serce drgnęło niebezpiecznie. Zaraz po zakończeniu wojny wysłała swoje papiery do Francji, na kurs magomedyczny. Miała nadzieję, że po zdaniu owutemów dostanie się tam, była to dla niej ogromna szansa, papier, który przepuszczał ją do jej marzeń. Zrozumiała, że medycyna to jest to, co chce robić w życiu, a uświadomiła jej to wojna. Pomoc ludziom rannym i rodzinom poległych sprawiała jej w pewnym sensie radość. Dawało jej satysfakcję to, że w jakikolwiek sposób może komuś pomóc, dlatego, widząc teraz francuską pieczęć, drżała na całym ciele. Gdy przeczytała list z propozycją półrocznego stażu we Francji, nie mogła opanować podekscytowania. Nie omieszkała czekać z informacją do wieczora, dlatego oznajmiła to przyjaciołom zaraz po przeanalizowaniu listu. Harry i Ginny wręcz pałali entuzjazmem, cieszyli się, że Granger wreszcie zajmie się czymś, co na prawdę chciałaby robić, oderwie ją to od nieprzyjemnych myśli, a życie zacznie toczyć się w jeszcze lepszym kierunku. Niestety Ronald nie podzielał tej radości. Gdy dwójka jego przyjaciół skończyła jej gratulować, on wszczął kłótnię na temat ich związku i absurdalnego pomysłu, jakim był wyjazd. Hermiona zdawała sobie sprawę, że ta opcja zaważy na jej relacjach z Ronem, ale nie spodziewała się, że aż tak mocno. Szalka się przebrała kolejnego dnia, gdy Gryfonka zdecydowała, że wyjeżdża. W głębi serca miała ogromną nadzieję, że Rudzielec to zrozumie i jakoś to przetrwają... niestety. Przez cały tydzień, który został Hermionie do wyjazdu, nie odzywał się do niej, mimo że wielokrotnie go o to prosiła. Na zmianę udawał oburzonego i smutnego, lecz tak na prawdę z jego serca biła czysta zazdrość. Jak bardzo chciał mieć ją tylko na własność i przy sobie już do końca życia? Ta chciwość i duma nie pozwoliły mu na jakiekolwiek przyjęcie przeprosin, a nawet na pożegnanie się z nią w dniu wyjazdu. Na lotnisko została odprowadzona przez Harry'ego i Ginny, którzy starali się ją wspierać. Cały entuzjazm wyparował po jednym tygodniu kłótni i sprzeczek. Czuła się rozdarta w środku, serce pragnęło zostać w Londynie przy Ronaldzie, którego przecież kochała, a rozum nakazywał jechać i spełniać marzenia. Może, gdyby nie upartość Rudzielca oraz jej cholernie wielka duma, zostałaby, nie skończyłaby kursu i dalej pracowałaby w księgarni Esy i Floresy.
            Dzisiaj jest dwudziesty grudnia dziewięćset dziewięćdziesiąty dziewiąty rok. Hermiona Granger właśnie wysiadła z samolotu na lotnisku w Londynie, kurczowo trzymając swoją małą torebeczkę i rolkę pergaminu. Wróciła po półrocznej nieobecności z ogromnym doświadczeniem nie tylko zawodowym, ale i życiowym. Francja wpłynęła na nią na kilka różnych sposobów, o których jeszcze się nie przekonała. To, czego tam doświadczyła,  zostanie tylko i wyłącznie z nią. Przygody  i wiele niespodzianek, które ją tam spotkały, zmieniły jej wnętrze duchowe i sposób postrzegania całego świata. Zrozumiała też bardzo ważną rzecz, że entre la haine et amour il est très mince ligne*.
             Przede wszystkim Hermiona Granger wydoroślała. 

~*~

*że pomiędzy nienawiścią a miłością jest bardzo cienka linia. 


~*~

Prolog jest edytowany.
Zabetowany przez Laoise Tenebris :) . 
Dziękuję bardzo kochana :).