poniedziałek, 19 maja 2014

2.




~ Ironia losu ~



             Oczekiwania w stosunku do pogody okazały się błędne, a Francja była jednym wielkim wahadłem temperatur. Wcześniejsze upalne dni przerodziły się dzisiaj w chłodny i zachmurzony poranek. Niebo nie zwiastowało ani deszczu, ani słońca, zapowiadał się szarobury dzień. Jeden fakt jednak pocieszał brązowowłosą kobietę, która stała właśnie na balkonie swojego malutkiego mieszkanka. Rześkie powietrze, które przybyło wraz z chmurami, kojarzyło jej się z Londynem, więc nie czuła się już tutaj aż tak obco. Możliwe, że wpłynął też na to już tygodniowy pobyt w tym miejscu. Osiedle, na którym mieszkała, było zarezerwowane wyłącznie dla uczniów Akademii Magomedycznej, do której już oficjalnie uczęszczała. Zajęcia zaczynały się od poniedziałku, czyli tydzień po jej przyjeździe. Jej myśli krążyły już tylko i wyłącznie wokół nauki i zajęć, nie mogła się doczekać kolejnych przeżyć i egzaminów, w końcu nie byłaby sobą, gdyby za tym nie tęskniła. 
            Z westchnieniem dopiła swoją kawę w malutkiej filiżance i weszła z powrotem do środka przez okno balkonowe osłonięte białą zwiewną zasłoną. Na bosaka przeszła do skromnej kuchni w kolorach zieleni i szarości. Umyła od razu kubek, bez użycia czarów, i zaczęła robić śniadanie. Odkąd rozpoczęła samodzielne życie w Londynie wraz z przyjaciółmi, jej codziennym rytuałem stało się najpierw picie kawy, a później spożycie śniadania. Nie spieszyła się nigdzie, miała cały dzień dla siebie, który musiała odpowiednio spożytkować przed rozpoczęciem ciężkiej nauki. Zalała płatki ciepłym mlekiem i dodała skrojone jabłko i banana. Sok pomarańczowy wlała do wysokiej szklanki i usiadła przy niedużym stole na przeciwko lodówki. Podczas jedzenia przeglądała gazetę w języku angielskim, którą cudem udało jej się zdobyć. Gdy zabierała się właśnie za dopijanie mleka, które jak zwykle zostało w misce, usłyszała dzwonek do drzwi i aż podskoczyła. Odwróciła szybko głowę i zmarszczyła brwi, zastanawiając się, kogo niesie o tak wczesnej porze. Ruszyła do wejścia i spojrzała przez małe oczko w drzwiach. Szeroki uśmiech wstąpił na jej twarz i szybko otworzyła drzwi.
- Logan!
- Witaj księżniczko. - Uśmiechnął się do niej szeroko i przekroczył próg, zdejmując czarne buty nike. Miał na sobie ciemne, dżinsowe spodnie z lekkimi przetarciami przy kieszeniach i granatową bluzę, przeciąganą przez głowę, z białymi szerokimi sznurkami od kaptura i szarym pokryciem w środku. Włosy tradycyjnie miał ułożone w lekki nieład na jedną stronę. Przywitał ją delikatnym buziakiem w policzek, tak jak zwykli to robić Francuzi.
- Co tu robisz? - zapytała, gdy przeszli razem do jej salonu.
- Przechodziłem obok i pomyślałem, że wpadnę. - Wzruszył ramionami i rozsiadł się wygodnie na szarej sofie z ogromnymi poduszkami. Hermiona nie dała się zwieść i położyła dłonie na biodrach, jednocześnie unosząc brew wysoko do góry. Widząc jej minę, parsknął śmiechem.
- Okej, przyznaję się, specjalnie dla ciebie wstałem dzisiaj tak szybko. Zwłaszcza, że jest niedziela, dzień wolny od pracy. - Wskazał palcem na kalendarz i splótł dłonie, opierając się o kolana.
- A więc?
- Pomyślałem, że spędzę dzisiaj z tobą trochę czasu, pójdziemy na zakupy.
- Przydałoby mi się kupić jakieś rzeczy na zajęcia, ale nie mam pojęcia gdzie tutaj jest jakaś magiczna część miasta - wyznała i przysiadła obok niego, opierając głowę na dłoni. Logan wyszczerzył do niej zęby w uśmiechu.
- A ja wiem i właśnie tam chciałem cię zaprowadzić. - Jego mina oznaczała triumf, a brązowowłosa mimo szczerych chęci nie potrafiła nie wybuchnąć śmiechem. Pokręciła wesoło głową, sprawiając, że niektóre kosmyki włosów wypadły z jej luźnego koczka.
- Czasami zastanawiam się, skąd ty się urwałeś - mruknęła i skierowała się do stołu w kuchni, aby dokończyć posiłek.
- Jeszcze mnie do końca, moja panno, nie znasz. - Wywróciła oczami i dopiła sok, obserwując Logana, który z zaciekawieniem przeglądał jej zestaw płyt CD. W pewnej chwili chciała się już zapytać, czy wie w ogóle, co to jest, ale widząc jak podchodzi do odtwarzacza i włącza jedną z nich, zrezygnowała.
- Słuchasz Beatlesów? - zapytał spokojnie i powoli obydwoje wsłuchiwali się w słowa piosenki.
- Tak, od małego. - Pokiwał głową z uznaniem i podszedł do lodówki, aby wyjąć zimny sok pomarańczowy. Granger uniosła wysoko brew i przekrzywiła głowę na bok.
- Co? - zdziwił się.
- Zastanawia mnie jedna rzecz...
- Jaka?
- Czy każdą swoją podopieczną tak traktujesz? - Nie potrafiła nie przygryźć wargi, aby potem szeroko się uśmiechnąć, widząc u niego zakłopotanie. Mimo jego wieku oraz przeżyć związanych z kilkuletnim już stanowiskiem pracy, dalej wydawał się być młodym i rozbrykanym chłopakiem. Gdy się opanował, zacmokał lekko i oparł się wygodnie o blat.
- A chciałabyś, żebym każdą tak traktował? - Jego brew powędrowała wysoko do góry. Hermiona, nie wiedzieć czemu, zarumieniła się lekko, ale nie skomentowała tego i wzruszyła delikatnie ramionami.
- Przecież to twoje sprawy, a ja jestem tylko jedną z wielu, które tak odbierasz i odstawiasz na miejsce. - Parsknął śmiechem i podszedł do niej, wpatrując się w czekoladowe oczy. Poprawił jej jeden kosmyk włosów, a ona poczuła, jak po jej ciele przepływają przyjemne dreszcze. Mimo że znali się tak krótko, zaufała mu i nie miała jak na razie żadnych podstaw do tego, aby trzymać się na dystans.
- Jesteś jedną z nielicznych, które przypadły mi do gustu - szepnął i wyprostował się, obserwując jej reakcję. W pierwszej chwili wzięła długi, łapczywy oddech, aby po chwili zmarszczyć brwi. Uderzyła go w ramię oburzona.
- No wiesz! - prychnęła głośno. Logan wybuchł głośnym śmiechem i uciekł przed jej atakami do salonu. Sama pokręciła głową i rzuciła się za nim w pogoń. Gonitwa nie trwała długo, gdyż po kilku minutach nieudolność i brak koordynacji ruchowej Granger wyszły na jaw. Gdy przebiegała obok stolika do kawy, zahaczyła o niego nogą i z hukiem runęła na ziemię jak długa. Usłyszała kolejną salwę śmiechu, ale nie odważyła się odwrócić na plecy z dwóch powodów. Swojego zaczerwienienia na twarzy, które zapewne sięgnęło stopnia o kolorze dojrzałego buraka oraz rwącego bólu w piszczelu.
- Hermiona? - zawołał po chwili i podszedł do niej, dotykając jej ramienia. Mruknęła coś niezrozumiale. Zmarszczył brwi. - Co mówiłaś?
- Jesteś wredny - burknęła i przewróciła ciężar ciała na plecy. Chłopak bardzo mocno zacisnął zęby, żeby nie powiedzieć jakiegoś złośliwego komentarza o jej twarzy, chociaż było to dla niego nie lada wyzwaniem. Gdy jednak zorientował się, że coś jest nie tak, podążył wzrokiem, za jej złożonymi dłońmi na nodze.
- Przywaliłaś w piszczel? - W odpowiedzi usłyszał jedynie mruknięcie. Schylił się tuż nad jej łydką i złapał ją, odsuwając jej ręce.
- Boli.
- Wiem, chcę sprawdzić, czy nie uszkodziłaś - odpowiedział łagodnie i zaczął delikatnie dotykać kości. Kilka razy jęknęła z bólu, ale starała się nie pokazywać, jak naprawdę ją to boli.
- To tylko stłuczenie - stwierdził po chwili i usiadł obok niej na dywanie. Spojrzała na niego przez łzy w oczach.
- Teraz już widzisz, jaką jestem kaleką.
- Nie gorszą niż te wszystkie inne...
- Ejże! - krzyknęła, a on kolejny raz wybuchł śmiechem. Hermiona mimo udawanej urazy, nie potrafiła nawet chwili wytrzymać, żeby mu nie wtórować. Ten chłopak wpływał na nią bardzo pozytywnie, zresztą miał w sobie coś takiego, że chyba nigdy nie potrafiłaby się na niego gniewać.
- Powiedz mi jeszcze jedną rzecz - poprosiła, gdy wytarła już pojedyncze łzy. - Uczyłeś się w Akademii, prawda? - Na odpowiedź nie musiała długo czekać. Logan uśmiechnął się delikatnie i pokiwał głową.
- Co się stało, że nie pracujesz jako magomedyk?
- To już druga rzecz. - Zastrzegł palcem, a ona wydęła usta w niezadowoleniu. Faktycznie, nie mogła przecież naciskać na niego, skoro ewidentnie nie chciał rozmawiać na temat zmiany pracy lub może nawet porzucenia studiów? Nie miała zielonego pojęcia, co jest przyczyną jego rezygnacji, ale już wiedziała, że nie da za wygraną i prędzej czy później się dowie.
- Dobra, księżniczko, nie mamy dużo czasu, zwłaszcza że wy kobiety lubicie na zakupach stracić poczucie czasu.
- Nie porównuj mnie do innych. - Pogroziła mu palcem i podniosła się do pozycji siedzącej.
- Oczywiście skarbie, niemniej jednak musimy się z tym wszystkim wyrobić do siedemnastej.
- Dlaczego?
- Bo wtedy idziemy na imprezę. - Wyszczerzył zęby, a ona zamrugała kilkakrotnie.
- Zapraszasz mnie do klubu? - Zmarszczył brwi i przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią.
- Jeżeli tak bardzo pragniesz, możemy przyjść jako para albo po prostu jako znajomi.
- Dobra, a co to za impreza? - zmieniła temat, czując się niezręcznie. Perspektywa spędzenia wieczoru w towarzystwie Logana bardzo ją zadowalała, ale impreza wśród innych nieznanych jej ludzi, dodatkowo dzień przed zajęciami, już nie była taka ciekawa. Na jej twarz od razu wstąpiły mieszane uczucia.
- Co roku, kiedy zaczyna się kurs akademicki, klub organizuje imprezę powitalną. Są tam zaproszeni nie tylko ludzie z pierwszych roczników, ale też innych. Byłem na każdej i uwierz mi, nie znam lepszych imprez! No z wyjątkiem tych u mnie.
- Aleś ty skromny – rzuciła, wywracając oczami.
- Co to za mina?
- Jutro są zajęcia... Rano - odparła i spojrzała na niego wymownie.
- Chyba mi nie powiesz, że jesteś taką... No wiesz, panią Wiem-To-Wszystko. - Słysząc to przezwisko, które towarzyszyło jej przez prawie całe lata Hogwartu, zarumieniła się lekko i szybko wstała z podłogi. Plan wieczornej imprezy niezbyt jej pasował, wolała się wyspać i odpocząć porządnie przez zajęciami, ale nie potrafiła odmówić Loganowi. Przyjechała tutaj, aby coś zmienić i nie chodziło tylko o otoczenie czy ludzi. Nigdy nie narzekała na swój status idealnej uczennicy, ale to on właśnie sprawił, że nigdy nie zasmakowała swojej młodości. Jej rówieśnicy chodzili się bawić do innych domów, urządzali imprezy, wymykali się z zamku, pili alkohol, gdy ona zazwyczaj siedziała w bibliotece albo swoim dormitorium nad książkami. Nie mówiła, że nie potrafiła się bawić, ale zawsze zabrakło jej odwagi. Jakby teraz się nad tym wszystkim zastanowić, to nie zrobiła w życiu niczego szalonego... Oprócz, oczywiście, każdej przygody związanej z Harrym.
- To będzie ciekawa noc - rzuciła tylko i, widząc szeroki uśmiech Logana, udała się do sypialni, aby przebrać się na zakupy.


~*~

- Smoku, widziałeś gdzieś może moje okulary?!
- Nie. - Usłyszał w odpowiedzi i, wywracając oczami, dalej przeszukiwał wszystkie zakamarki swojego pokoju, który został mu przydzielony w rezydencji Malfoya. Po kilkunastominutowych poszukiwaniach dał za wygraną i zszedł na dół w nienajlepszym humorze. Gdy usiadł do stołu, równocześnie mówiąc dzień dobry Narcyzie Malfoy, jego mina przypominała przykrość dziecka, które czegoś nie dostało.
- Coś się stało, Blaise?
- Posiał gdzieś swoje okulary - westchnął Draco, pijąc mocną kawę i uśmiechnął się ironicznie w stronę kumpla.
- Nawet nie wiesz, ile one były warte - jęknął.
- Może są w samochodzie? - Ciemnoskóry wyglądał, jakby nagle go coś olśniło. Wstał powoli od stołu, przepraszając matkę Dracona i wybiegł jak małe dziecko na podwórko. Nie minęło kilka sekund, jak się wrócił i podszedł do blondyna.
- Kluczyki... - Chłopak wywrócił oczami i wyjął je z kieszeni, a Zabini ponownie wystrzelił jak z procy. Narcyza posłała synowi delikatny uśmiech i dopiła swoją zieloną herbatę.
- Co dzisiaj planujesz?
- Razem z Blaisem jedziemy odebrać Astorię z lotniska, a później planujemy wybrać się na imprezę do klubu.
- Imprezę? - powiedziała z niesmakiem i złożyła dłonie pod brodą. Blondyn kiwnął głową i odstawił swój kubek. Przez chwilę ich spojrzenia się skrzyżowały, ale matka szybko odwróciła wzrok.
- Tak mamo...
- Dobrze, synu. W takim razie ja dzisiaj wybiorę się do Lucjusza - odpowiedziała i wstała od stołu. Młody arystokrata zacisnął dłonie w pięści i zmarszczył gniewnie brwi.
- Po co? – syknął, nie panując nad emocjami, które wręcz szalały w jego organizmie. Kobieta przystanęła i odwróciła się do niego. Ciemna pomadka w kontraście z bladą cerą, pogłębiła wrażenie dziwnej tajemniczości, którą emanowała. Usta wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu, a oczy pojaśniały dziwnym blaskiem. Podeszła do niego i położyła mu swoją dłoń na ramieniu, aby uspokoić jego skołatane nerwy.
- Wiem, że to dla ciebie trudne Draco, ale to jest jednak mój mąż. Kocham go i nie zamierzam zostawić teraz, gdy tak cierpi. - Jej słowa były wywarzone, ale wypowiedziała je z goryczą i stanowczością. Odkąd Voldemort zniknął, Malfoyowie musieli wyprowadzić się do Francji, aby nikt ich nie oskarżał o jakiekolwiek sprzymierzenie się z Czarnym Panem. Nie było to łatwe, zresztą mieli jedno z najtrudniejszych zadań po wydarzeniach na dziedzińcu podczas drugiej wojny o Hogwart. Gdy Voldemort osobiście objął Dracona i oświadczył wszystkim zebranym, że cieszy się z jego wyboru, klamka zapadła. Nikomu nie udałoby się wyjaśnić, w jakiej naprawdę intencji służyli Czarnemu Panu, a przynajmniej on, nie jego ojciec. Wiedząc, że jego pozycja jest całkowicie skreślona, pogodził się ze swoim losem, był nawet gotów umrzeć, żeby tylko nie widzieć hańby w oczach tych ludzi. Wydarzenia tego dnia jednak przebiegły tak szybko, że jego nadzieja na lepszy byt odrodziła się w mgnieniu oka, a właściwie wtedy, gdy zobaczył, że Harry Potter żyje. Nie miał wątpliwości, że już zwyciężył, ale musiał się ukryć. Lucjusz Malfoy poważnie zachorował po torturach w Azkabanie i teraz znajdował się w specjalistycznym ośrodku Magomedycznym we Francji. Nie udało mu się uniknąć wyroku. Narcyza stale go odwiedzała, jednak Draco urwał z nim wszelki kontakt. Nie chciał mieć nic wspólnego z ojcem, jak również z Malfoyami, ale wiązała go starodawna tradycja, przez którą nie mógł wyrzec się nazwiska. Poza tym nie potrafiłby tego zrobić ze względu na matkę. Jego wspomnienia z pobytu w Azkabanie do dzisiaj męczyły go w koszmarach. Kiedyś myślał, że nienawiść to w pewnym sensie jedynie niechęć do drugiego człowieka, przecież tak naprawdę tylu ludzi nienawidził bez celu. Gdy wyszedł z magicznego więzienia, dopiero zrozumiał, co tak naprawdę oznacza to uczucie. Żywił je do swojego ojca, odkąd tylko Czarny Pan powrócił, a on jako syn najwierniejszego sługi, musiał kłamać i udawać przez tyle lat, że jest z tego dumny.
- Znalazłem! - Usłyszał i wrócił myślami na ziemię, orientując się, że jego matki już dawno nie ma przy nim. Zmarszczył brwi i posłał uśmiech w stronę Blaisa.
- A ty co taki przybity? - Zdziwił się czarnoskóry.
- Nie wiem, o czym mówisz. – Wstał, machając ręką, a cała jadalnia zalśniła czystością.
- Jakie plany na dziś?
- Lotnisko, Astoria, impreza.
- To lubię.


~*~

- A podobno nie jesteś taka jak inne - jęknął Logan, odbierając od swojej towarzyszki kolejną torbę z zakupami. Żeby nie słuchać jego marudzenia, podarowała mu swój woreczek, w którym mogłaby zmieścić cały dom. Chłopak był najwyraźniej zachwycony pomysłem Hermiony, jednak po kilku godzinach chodzenia, nie mogła nic zrobić na jego pojękiwania z powodu bólu nóg. Gdy wyszli ze sklepu z piórami i atramentem, udali się do pobliskiej kawiarenki. Wnętrze wydawało się być mdłe z powodu bladoróżowych i zielonych ścian, przyozdobionych dziwnymi figurami geometrycznymi i lalkami. Hermiona za nic nie potrafiła rozgryźć tej twórczości, ale bez żadnego sprzeciwu zasiadła przy dwuosobowym stoliku. Zdjęła swoją łososiową marynarkę, gdyż pomieszczenie z pewnością było ogrzewane i temperatura sięgała powyżej normy. Logan wrócił do niej, po tym jak zamówił dla nich dwa pucharki lodów i mrożone koktajle.
- Ulica Pokątna w Londynie jest zupełnie inna.
- Faktycznie, tam wszystko tętni życiem.
- Nie chodzi tylko o to. - Zmarszczyła brwi. - Tam wszystko jest obok siebie, blisko, na jednej ulicy, takie skupisko. Tutaj zaś to jest osobne miasteczko, jest podzielone na strefy, nawet widziałam czarny rynek!
- Przecież u was też jest czarny rynek. - Zachichotał.
- Oh, Nokturn w porównaniu do tego tutaj jest pestką.
- Daj spokój, po prostu Francja ma już to w sobie, że wszędzie wszystko jest wyważone, musi mieć swoje miejsce, hierarchia.
- No właśnie, Londyn jest zupełnie inny. - Urwali rozmowę, gdyż kelnerka przyniosła ich zamówienie. Hermiona od razu zaczęła pałaszować swoje lody. Musiała stwierdzić, nawet przed samą sobą, że ich smak jest nieporównanie lepszy od tych w Anglii. Gdy skończyli jeść deser, Logan zaczął wypytywać Granger o jej przyjaciół. Oczywiście znał Harry'ego Pottera i Ronalda Weasley'a z gazet i z książek, ale nie wierzył też we wszystko, co wypisują. Hermiona opowiedziała mu o nich w samych superlatywach, co otworzyło jego umysł na postrzeganie słynnego bohatera. W Paryżu, słysząc o tym, robiło mu się czasami nawet niedobrze, ale dopiero teraz dostrzegł, że trzy czwarte tych wiadomości było kłamstwem. Nie spodziewał się, że Potter może być również człowiekiem, przecież to bohater...
- O tobie też nie zawsze pisali prawdę - mruknął. Spojrzała na niego uważnie.
- Wiem, ale nauczyłam się ignorować te plotki. Nigdy jednak nie pomyślałabym, że ludzie zza granicy mogą w nie uwierzyć.
- A jednak.
- Wierzysz w to, co wypisują?
- Romans z Krumem, okrutna zdrada Pottera z Weasley'em, z zewnątrz spokojna i cicha uczennica, a w środku wulkan emocji, nad którymi nie potrafi zapanować... - Jego wyliczenia sprawiły, że mocno się zarumieniła.
- Oh, to pewnie chodzi o to, jak obsmarowałam Ritę Skiter. - Uniósł wysoko brwi.
- Czyli jednak to prawda.
- Nie wszystko. - Zaprzeczyła od razu.
- Drażnię się z tobą – wyjaśnił, widząc jej zakłopotaną minę. Nastała chwila milczenia, którą przerwała brązowowłosa.
- Jeszcze kupimy sowę i możemy wracać.
- Oh, Bogu dzięki.


~*~


- Draco! - Usłyszeli wysoki, kobiecy głos za plecami. Jak na komendę obydwoje się odwrócili i ujrzeli Astorię Greengras. Była to wysoka, szczupła dziewczyna o lekko falowanych, brązowych włosach sięgających łopatek. Kształtne biodra uwydatniła obcisłymi dżinsowymi spodniami, a spore piersi białą koszulą mgiełką z dużym dekoltem. Czarną torebkę trzymała na przedramieniu, a okulary przeciwsłoneczne wsunęła we włosy. Ciągnęła za sobą dużą walizkę i klatkę z białym kotem. Czarne szpilki były na prawdę wysokie, dzięki czemu dorównała wzrostem Draconowi, a od Zabiniego była wyższa o trzy centymetry.
- Astorio - odpowiedział blondyn i przywitał się z nią delikatnym całusem.
- Miło cię widzieć, Blaise - zaświergotała kobieta, a ciemnoskóry odwzajemnił uśmiech i dostał od niej buziaka w policzek. Spojrzała na nich i jej usta wymalowane czerwoną pomadką ukazały rząd śnieżnobiałych zębów.
- Świetnie wyglądasz. - Komplement Blaisa rozpromienił ją jeszcze bardziej.
- Zbierajmy się stąd. - Zarządził blondyn i chwycił jej bagaże, kierując się do wyjścia. Dogoniła go szybkim krokiem i chwyciła za wolną dłoń, splatając swoje zgrabne, długie palce z jego. Zabini, widząc to, westchnął w duchu i trzymał się za ich plecami, aż do samochodu.            Odkąd Malfoy ujrzał u swojego przyjaciela ścigacza, nie mógł przestać nadawać o mugolskim wynalazku. Kilka razy jechał nim wraz z Blaisem, czuł wtedy dreszczyk emocji, wolność... Zaczął się interesować motorami, skuterami i wszystkim, co związane z dwoma kołami, dopóki nie trafił na piękne sportowe Audi. Kiedy pierwszy raz się takim przejechał, oszalał na punkcie samochodów i po niespełna dwóch tygodniach sprawił sobie podobne cacko. Teraz czarne jak smoła, sportowe Audi r8 było jego wizytówką. Nie chodziło mu też o popularność ze względu na to, że stać go na taki samochód, ale o sam komfort. Czuł, że to jest jego życie, szybka jazda, wolność, prędkość.
            Gdy mknęli przez obwodowe ulice Paryża, Astoria trajkotała na okrągło o swojej pracy, urlopie, planach związanych z Draconem, rodziną. Blaise czuł, że uszy puchną mu od nadmiaru przygłupich informacji, natomiast blondyn zdawał się ich w ogóle nie słuchać. Zapatrzony w drogę jakby z oddali docierały do niego słowa jego dziewczyny. Zastanawiał się bardziej nad tym, jak potoczyło się jego życie. Przez głowę co rusz przechodziło mu jedno zasadnicze pytanie, na które nie potrafił sobie odpowiedzieć. Jakim cudem po raz kolejny związał się z najmłodszą córką Greengrasów?


~*~

- Paul, jeszcze moment, a jasny szlag mnie trafi! - Stanowczy kobiecy głos odbił się od marmurowych kafelków korytarza prowadzącego do łazienki. Dźwięk obcasów stawał się coraz głośniejszy, aż w końcu ucichł, a wysoki brązowowłosy mężczyzna poczuł na sobie rozwścieczony wzrok. Odwrócił się spokojnie od lustra i odłożył maszynkę do golenia na umywalkę. Jego twarz była pokryta białą pianą, a rozbawiony wzrok błądził po twarzy kobiety. Uniósł pytająco brew.
- Czy ty na prawdę nie wiesz, która jest godzina? – warknęła, stukając nerwowo w tarczę swojego srebrnego zegarka. Chłopak wywrócił teatralnie oczami i mając na biodrach jedynie czerwony ręcznik, podszedł do niej i spojrzał na wskazówki.
- Za dziesięć piąta – odparł, wzruszając ramionami. Ciemnowłosa zacisnęła mocno wargi i wypuściła głęboko powietrze.
- Zawsze musimy się spóźniać?! Nienawidzę na ciebie czekać, jesteś gorszy niż niejedna kobieta w łazience!
- Aprylin, przestań marudzić. Im dłużej tu sterczysz, tym więcej czasu mi zabierasz. Nie spóźnimy się, a nawet jeśli, to nikt nie zauważy naszego poślizgu. - Odszedł do lustra i wziął się za golenie. Dziewczyna prychnęła pod nosem i wyszła, stukając obcasami o posadzkę.
- Logan znowu będzie się na nas złościł! - rzuciła przez ramię i zniknęła na schodach prowadzących na parter.


~*~


            Głośna basowa muzyka zagłuszała wszelkie rozmowy i dźwięki. Mnóstwo osób znajdowało się już na parkiecie, a trzy czwarte z nich stało przy barze, gdzie barmani mieli mnóstwo pracy. Hermiona nerwowo przygryzała dolną wargę, ale bez sprzeciwów pozwalała prowadzić się za rękę w głąb klubu. Kolorowe lasery migotały, sprawiając, że kręciło jej się w głowie, a zapach tytoniu unoszący się nieopodal palarni, przyprawiał ją o mdłości. Ledwo utrzymując się na swoich niewysokich obcasach, dalej przeciskała się za swoim towarzyszem. Dotarli do dużych różowych kanap i foteli ustawionych wokół prostokątnego czarnego stolika. Hermiona zauważyła postawioną na nim karteczkę z napisem Lacroix. Domyśliła się, że jest to rezerwacja. Na jednej z sof zauważyła już dwójkę osób, a Logan pomachał do nich ręką. Założyła kosmyk włosów za ucho i ruszyła nieśmiało w ich stronę.
- Kochani moi, to jest Hermiona Granger! - krzyknął w ich kierunku, a dwie pary oczu skierowały się na nią. W duchu dziękowała Merlinowi, że światło przy lożach jest przyciemnione i nie widać jej delikatnych rumieńców. Uśmiechnęła się w ich kierunku i wyciągnęła dłoń.
- Cześć! - zawołała i podeszła najpierw do niewysokiej kobiety z długimi brązowymi włosami. Na pierwszy rzut oka wyglądała jak modelka, duże niebieskie oczy okalane wachlarzem czarnych wytuszowanych rzęs, wydatne czerwone usta i śnieżnobiały uśmiech. Sylwetka również była fascynująca, duże piersi, zarysowane biodra, okrągła pupa i wcięcie w talii. Hermiona przez krótką chwilę poczuła ucisk zazdrości, ale zaraz znikł, gdy kobieta przytuliła ją na powitanie.
- Aprylin. - Podała jej dłoń, a ona uścisnęła z entuzjazmem. - Miło mi cię poznać!
- Mi również! - Logan pociągnął ją w stronę wysokiego bruneta, w ciemnościach nawet podobnego do niego samego, ale później okazało się, że jest to brat Aprylin. Nazywał się Paul i jak na gust Hermiony był bardzo przystojny. Brązowe włosy, idealnie zarysowana szczęka, wystające kości policzkowe i głębokie brązowe spojrzenie. Usiadła obok swojego opiekuna na wygodnej kanapie i przysłuchiwała się ich rozmowie, co jakiś czas dorzucając coś od siebie. Już po pierwszych kilku minutach mogła ocenić, że Lina jest bardzo sympatyczna, wnosi dużo energii do swojego życia i z pewnością jest optymistką. Paul natomiast wydawał się być skryty, tajemniczy, ale nie brakowało mu poczucia humoru. Poza tym od samego początku wyczuwała na sobie jego spojrzenie.
- To czego się napijemy? - zapytał Logan, gdy skończył rozmawiać z panną Mallory o jej pracy. Jak przypuszczała Granger, była modelką i pracowała dla magicznych fotografów.
- My to co zwykle - odpowiedział spokojnie brązowowłosy, a Lacroix uśmiechnął się diaboliczne. Granger dyskretnie zerknęła na chłopców i musiała przyznać, że w ich towarzystwie czuła się zupełnie inaczej niż z Harrym czy Ronem. Nie chciałaby ich do siebie porównywać, ale mimowolnie to robiła. Na myśl o swoich przyjaciołach poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku.
- To może my coś słodkiego? - Usłyszała głos Liny i spojrzała na nią nieobecnym wzrokiem.
- Zdaje się na twój gust - odpowiedziała, widząc oczekujące spojrzenie.
- To chodź ze mną, pomożesz mi to wszystko przynieść - zaproponował Logan Linie i po chwili już przepychali się do baru. Brązowowłosa spojrzała na Paula, który uśmiechnął się delikatnie. Siedzieli na przeciwko siebie, więc Gryfonka pochyliła się nad stolikiem podobnie jak on. Przez chwilę mierzyli się spojrzeniem, aż w końcu Mallory parsknął śmiechem.
- Jesteś intrygująca.
- Dlaczego? - zdziwiła się, marszcząc brwi.
- Jak się domyślasz, wiele o tobie czytałem, ale jak na razie żadna z tych informacji mi nie pasuje  - odparł, gestykulując ręką, a ona zarumieniła się delikatnie. Odłożyła torebkę, którą trzymała i splotła dłonie, opierając łokcie na kolanach. Jego bezpośredniość zwaliła ją z nóg, ale opanowała myśli i westchnęła głęboko.
- To, co słyszałeś, w większości to plotki.
- Zdążyłem na to wpaść. - Jego głos był spokojny i wyważony, ale Hermiona wyczuła w nim nutkę rozbawienia.
- To ciekawe jak szybko wpadniesz na pomysł rozgryzienia mnie. - Ich spojrzenia się skrzyżowały, a Granger poczuła w brzuchu miłe ciepło. Tęczówki Paula wydawały się być hipnotyzujące, a jego twarz przybierała co chwila inny wyraz. Wpatrywał się w nią uważnie i już miał coś powiedzieć, kiedy nagle zaczęła lecieć bardzo szybka piosenka, a Hermiona poderwała głowę do góry. Na jej twarz wpłynął szeroki uśmiech, a nogi same zaczęły drżeć i ruszać się w rytm muzyki.
- Uwielbiam tę piosenkę! - Wytłumaczyła mu, dalej się śmiejąc.
- Już myślałem, że powoli cię rozgryzam, ale... – urwał, widząc ją poruszającą się w rytm z nieukrywaną radością. Pokręcił głową. - Jesteś jedną wielką zagadką.
- To tak jak ty!
- Więc chodźmy zatańczyć! - Nie trzeba było jej dwa razy powtarzać i już po chwili prowadził ich na parkiet. Nie obawiała się Paula pomimo uprzedzeń, które w niej się zrodziły, wydawał jej się bardzo miły i zabawny. Poza tym był przyjacielem Logana, więc chyba mogła mu zaufać, prawda? Odwróciła się w jego kierunku, od razu odszukując wzrokiem tęczówki i widząc w nich radość, nie miała już wątpliwości. Zaczęli tańczyć, nie zważając na ciekawskie spojrzenia innych. Hermiona świetnie się bawiła, a Paul okazał się znakomitym tancerzem. Co chwilę wirowała wokół własnej osi, czuła podnoszenia w górę i pochylenia w dół. Uśmiech nie schodził z jej twarzy, a mocne dłonie chłopaka dawały jej poczucie bezpieczeństwa. Nie zważali na to, że leciała już któraś piosenka z rzędu, świetnie się ze sobą bawili i nie mieli zamiaru tego przerywać. W pewnym momencie Hermiona poczuła jak zakręciła się o jedno kółko za dużo, a jej delikatna dłoń wyślizgnęła się z uścisku jej partnera. Błędnik oszalał, a nogi ugięły się pod wpływem zawrotów głowy. Nim się zdążyła zorientować, poczuła jak upada, a tuż przed spotkaniem z zimną podłogą klubu uratowały ją silne ramiona. W duchu odetchnęła głęboko, ale nie miała odwagi otworzyć oczu. Wszystko to się działo w przedziale kilku sekund, ale to jej wystarczyło, aby rozpoznać, że to nie są ramiona Paula, który miał koszulkę z krótkim rękawem. Czuła delikatny materiał od koszuli i zupełnie inne męskie perfumy. Skądś je znała, a na domiar złego, nie kojarzyły jej się z niczym dobrym. Gdy przypomniała sobie, u kogo ostatni raz je poczuła, otworzyła wystraszona oczy, a jej najgorsze przypuszczenia okazały się realne.
- Malfoy!

poniedziałek, 5 maja 2014

Patronus I


Zou jak zwykle spóźniona ze wszystkim, ale mam nadzieję, że na te kolejne dni moje życzenia Wam się przydadzą! :) Mówię oczywiście o maturzystach, łącze się z Wami wszystkimi w stresie i trzymam mocno za wszystkich kciuki! :) Pierwszy dzień mamy za sobą, matura z polskiego nie była taka straszna, jak dla mnie to nawet łatwiutka :D. Cóż, fajnie byłoby pomarzyć o takiej prostej maturze z matematyki! :) No to życzę Wam i sobie jutro powodzenia, podobnie jak na języku obcym! :) Ściskam i całuję, Zou. :*

P.S rozdział pojawi się z małym opóźnieniem :)) .