niedziela, 29 czerwca 2014

4.


~ Przemyślenia ~


      
      Trzask teleportacji sprawił, że Hermiona podskoczyła wystraszona na kanapie i otworzyła zmęczone powieki. Harry wszedł do saloniku i zapalił wysoką lampę stojącą przy sofie. Brązowowłosa siedziała oparta o poduszki i przykryta kocem, najwyraźniej przysypiała w oczekiwaniu na jego przyjście. Na stoliku stał stos kanapek, owoce i herbata, która zapewne była już zimna. Wybraniec uśmiechnął się delikatnie i westchnął głęboko, siadając obok przyjaciółki i patrząc na nią troskliwie.
- Przepraszam, sprawy się przeciągnęły - zaczął mówić, spoglądając na zegarek, który pokazywał dwudziestą trzecią trzydzieści. Kobieta uśmiechnęła się delikatnie i ziewnęła przeciągle.
- Nic nie szkodzi, ale herbata ci wystygła. - Oboje parsknęli śmiechem, a Harry wstał, odwieszając kurtkę i skierował się do kuchni, aby wstawić wodę w czajniku na gaz.
- Zaraz wypijemy nową z cytryną i miodem - mruknęła z zadowoleniem Hermiona i wzięła jedną kanapkę z sałatą, szynką, rzodkiewką i szczypiorkiem.
- Gdzie tak długo byłeś? - Chłopak spojrzał na nią niepewnie, ale po chwili kąciki jego ust drgnęły ku górze.
- Sprawy służbowe, w końcu po to tu  poniekąd przyjechałem.
- A już myślałam, że tylko ze względu na mnie - przedrzeźniła go.
- Oczywiście, że tak. Ale łączę przyjemne z pożytecznym - odparł, wzruszając ramionami. Granger zaśmiała się delikatnie i dokończyła kanapkę.
- Na ile zostajesz?
- Dwa dni.
- Tylko? - zdziwiła się, pochmurniejąc. Potter zalał herbatę w dwóch kubkach i przyniósł do salonu, stawiając przed przyjaciółką.
- I tak ledwo co udało mi się wyrwać. Mamy teraz nawał pracy...
- Rozumiem - mruknęła. Upiła łyk gorącego napoju i spojrzała w jego zielone tęczówki. Próbowała z nich odczytać cokolwiek, co by podpowiedziało jej o jego uczuciach, jednak był bardzo tajemniczy. Hermiona zdawała sobie sprawę z tego, że Harry nie ma teraz łatwego życia. Był przyzwyczajony do tego, że wszyscy jego bliscy byli przy nim, zawsze. Teraz nagle nie został nikt, a on jest zagubiony we własnych uczuciach. Gryfonka jako jedyna znała go na tyle dobrze, że doskonale wie o każdym jego utrapieniu, problemie, radości. Widzi, kiedy kłamie i próbuje coś ukryć, a gdy chce kogoś do czegoś przekonać, oprócz niej, nikt mu nie wierzy. Jest jej najlepszym przyjacielem, bratem, którego nigdy nie miała.
- Jesteś niemożliwa, Miona. - Westchnął i pokręcił głową. Spojrzała na niego zaskoczona.
- Dlaczego?
- Znam ten wzrok, już mnie rozgryzłaś - zauważył sprytnie, a ona zarumieniła się delikatnie. Patrzyli sobie w oczy przez jakiś czas, aż Hermiona uśmiechnęła się pod nosem.
- Można z Ciebie czytać jak z otwartej księgi, dopóki nie jest pisana metaforami.
- Słuszne stwierdzenie. - W jego oczach pojawił się tajemniczy błysk, ledwie zauważalny.          Przez chwilę panowała cisza, ale Harry przerwał ją, zaczynając temat o zajęciach. Granger skutecznie unikała tematu, który trapił ją przez cały dzień, natomiast ze szczegółami opowiedziała mu o Loganie, Aprylin i Paulu. Potter, jak zwykle, okazał się świetnym słuchaczem, a Hermiona czuła coraz to większą ulgę, gdy mu o wszystkim opowiadała. W głębi duszy cieszyła się z nowych znajomości, jednak spotkanie z Wybrańcem upewniło ją w przekonaniu, że tych prawdziwych przyjaciół nie zastąpi nikt ani nic. Granger wydusiła z niego również informacje o Ginny, co u niej, jak sobie radzą. Potter nie był skory do rozmów na ten temat, jednak podobnie jak jego przyjaciółka, musiał się komuś najzwyczajniej w świecie wygadać. Poza tym Hermiona była jedyną osobą, do której mógł się zwrócić ze wszystkim, dosłownie.
- Powoli jakoś się toczy - westchnął i przeciągnął się ze zmęczenia. Gryfonka również czuła jak jej oczy się przymykają, dlatego odrzuciła kocyk i wstała powoli, zbierając naczynia.
- Pamiętaj Harry, że na weekendy zawsze możesz się u mnie zjawić - zażartowała. Spojrzał na nią spode łba.
- Ty też zawsze możesz wpaść do mnie na herbatkę.
- Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to ryzyko przy teleportacji - westchnęła i zgasiła światło w kuchni. Chłopak pokiwał głową i również wstał.
- Jakoś damy radę, Herm. Ze wszystkim - dodał i przytulił ją mocno do siebie. Gryfonka wciągnęła do płuc jego zapach perfum i delikatnie wypuściła powietrze. Spojrzała mu w oczy i pocałowała delikatnie w policzek.
- Dziękuję, że jesteś.
- To ja dziękuję - odparł. Po sprzątnięciu ze stolika, Hermiona przetransmutowała sofę w jednoosobowe łóżko. Przyniosła jedną ze swoich poduszek, a koc również zamieniła na cieplejszą kołdrę. Harry zniknął w łazience, a ona z racji, że była już wykąpana, wślizgnęła się do swojego łóżka i po kilku minutach ponownie zasnęła, całkowicie zapominając o problemach.
~*~
           
            Od momentu wyjazdu Harry'ego minął kolejny tydzień. Hermiona zaczęła odczuwać doskwierającą jej samotność i rutynę, mimo że całe dnie planowała tak, aby nie siedzieć samej w mieszkaniu. Książki na nowo stały się głównym źródłem jej zainteresowań, a nauka wypełniała cały jej wolny czas. Anatomia człowieka, zaklęcia uzdrawiające, uroki, klątwy, eliksiry. To wszystko wydawało jej się czymś absurdalnym, jednak chłonęła tę wiedzę jak gąbka i nie pozwalała sobie na jakiekolwiek ominięcia tematów. Wiedziała, że praca magomedyka wiąże się z ogromnym zaufaniem, cierpliwością i wyrafinowaniem. Tu już nie chodzi o papierkową robotę, układanie książek czy polowanie na śmierciożerców. Tutaj chodzi o ludzkie życie i ciało, które trzeba uratować, aby dusza mogła w spokoju żyć do końca jej dni. Poza tym filozofowaniem, które stało się ostatnio bardzo modne, było strasznie dużo nauki. Hermiona zdawała sobie sprawę, że pół roku to jest jedynie pestka przy tym, co muszą odbywać mugole. Zdawała sobie sprawę, że kurs magomedycyny, na którym się znajduje, to jedynie podstawa do tego, aby dostać pracę i być na najniższym szczeblu, jeśli chciała piąć się w górę i stanąć kiedykolwiek przy stole operacyjnym albo pracować przy naprawdę ciężkich przypadkach, już teraz musiała zacząć uczyć się do rzekomo śmiertelnie trudnych dodatkowych kierunków. Miała jak na razie w planie zrobić takich trzy, a co z tego wyjdzie, dowie się w praniu.
            Siedziała właśnie przy stoliku w przeogromnej bibliotece Akademii i wertowała książkę uroków i przeciw uroków. Niedługo miała zaliczenia i musiała się nauczyć wszystkich tych zaklęć oraz działań i postępowań związanych w unicestwieniem ich. Zazwyczaj, gdy Hermiona rozmawiała z koleżankami z roku, dowiadywała się, że one nie potrafią się uczyć tego wszystkiego na pamięć, dlatego w większości przypadków piją specjalnie eliksiry utrwalające pamięć na kilka godzin. Hermiona nie pochwalała tego systemu nauki, tym bardziej, że po tych kilku godzinach w głowie panowała idealna pustka. Mija się to oczywiście z celem ukończenia tych studiów, ale nie przejmowała się czyjąś głupotą. Ona bez jakichkolwiek wspomagaczy potrafiła się tego wszystkiego nauczyć i nie specjalnie się tym też chwaliła.
- Hej. - Usłyszała tuż nad uchem i podniosła głowę, mrugając szybko. Oczy od ciągłego wpatrywania się w zżółkniałe kartki w zderzeniu z normalnym światłem nieco ją zabolały. Obraz wyostrzył się w ciągu kilku sekund i ujrzała przed sobą znajomą twarz. Wysoki szatyn uśmiechał się do niej delikatnie. Hermiona odwzajemniła uśmiech i wzięła swoją torbę z krzesła obok, aby Paul mógł usiąść.
- Cześć - odpowiedziała po czasie i odsunęła od siebie podręczniki, splatając dłonie. - Co tutaj robisz?
- Szukam książek.
- Nie widziałam cię tutaj wcześniej, nie wiedziałam, że studiujesz magomedycynę - powiedziała przyglądając mu się uważnie. Chłopak uśmiechnął się szerzej i przeczesał włosy palcami.
- Bo tutaj nie studiuję.
- Nie bardzo rozumiem... - Zmarszczyła brwi.
- Ta biblioteka jest ogólnodostępna. Korzystają z niej w większości wszyscy studenci w całym Paryżu, jest tutaj największy zbiór książek - wytłumaczył i oparł brodę na dłoni. Hermiona zarumieniła się lekko, przypominając sobie, że czytała o tym w którejś książce o historii Akademii.
- Dzięki, warto wiedzieć.
- Nie ma za co.
- A w takim razie, co studiujesz? - zapytała, czując się lekko niezręcznie. Podczas rozmowy uważnie obserwowała mimikę jego twarzy, ale niestety do perfekcji miał opanowaną maskę i wszystkie uczucia, które się przez nie przewiną. W pewnej chwili pomyślała, że zbyt dużo tajemniczych osób się wokoło niej kręci, ale zaraz skarciła się za te myśli.
- Prawo, jestem na ostatnim roku studiów - odparł spokojnie i wziął do ręki jeden z tomów leżących nieopodal. Hermiona uniosła wysoko brwi i pokiwała głową z uznaniem.
- To ładnie, a co potem?
- Własna kancelaria w Londynie - odparł tajemniczym głosem i spojrzał na nią, znad czytanego tekstu. Kolejny raz się zdziwiła i przekrzywiła lekko głowę.
- W Londynie? W Paryżu szybciej dostałbyś taką pracę.
- Ale w Anglii szybciej dostanę klientów.
- No tak, trzeba rozważać wszystkie aspekty. - Zaśmiała się delikatnie.
- Co będziesz miała po przerwie? - zapytał, spoglądając na zegarek. Granger od razu wyjęła z torby swój kalendarz i spojrzała na plan, który dostała w sekretariacie.
- Hm... - mruknęła szukając wzrokiem dzisiejszego dnia. - Zajęcia w prosektorium. - Wzdrygnęła się na samą tą myśl, a Paul wyszczerzył zęby.
- Chyba nie masz odrzutu wymiotnego, co?
- Nawet mnie nie strasz - żachnęła i oboje się zaśmiali. Powoli zaczęła pakować podręczniki do torby.
- Odprowadzę cię pod salę - zadeklarował, gdy oboje wstali. Posłała mu uprzejmy uśmiech.
- Jeśli masz czas, to z chęcią.
- Przyjemności nie można sobie odmawiać - szepnął tuż koło jej ucha, gdy szli w stronę wyjścia. Przeszedł ją miły dreszcz po plecach, a policzki lekko się zaróżowiły. Gdy wyszli na obszerny korytarz i kierowali się w kierunku schodów do piwnic, Hermiona ujrzała znienawidzoną przez siebie blond czuprynę. Przez natłok nauki i brak czasu na cokolwiek zupełnie zapomniała o Malfoyu. Odkąd dowiedziała się, że jest z nią na roku unikała go jak ognia, zresztą on zachowywał się podobnie. Nie wymieniali się żadnymi kąśliwymi uwagami, na szczęście, ale też nie rozmawiali, nie spoglądali na siebie, nie istnieli. Jednak dyskomfort w jego towarzystwie pozostawał i Gryfonka, choćby z całej siły chciała, nie potrafiła się go pozbyć. Nie wiedzieć czemu, zawsze jak go widywała zastanawiała się, czy kolejny raz rzucą się sobie do gardeł i zaczną wyzywać od najgorszych. Jednak od incydentu w klubie nie mieli ze sobą styczności.
- To jest ten typek z klubu? - zapytał Paul, dyskretnie wskazując na blondyna głową. Hermiona spojrzała na niego i jakby z niechceniem wypisanym na twarzy kiwnęła potakująco.
- Jest ze mną na kursie, niestety.
- Dalej sobie tak dogadujecie?
- Nie - odparła, marszcząc brwi. Im mniejsza odległość między nimi była, tym bardziej Hermiona czuła się nieswojo. Jej wzrok błądził po podłodze albo ścianach, byleby tylko nie napotkać tych błękitnych tęczówek z prześwitami srebra. Nie żeby im się przyglądała...
- Skąd się w ogóle znacie? - zapytał lekko przyciszonym głosem.
- Chodziliśmy razem do szkoły, ale nie wspominam tego za dobrze.
- Widać - skwitował i minęli się z arystokratą. On w dalszym ciągu stał i przyglądał się postawie Gryfonki. Z jednej strony go śmieszyła, bo ewidentnie go unikała, ale z drugiej cieszył się z takiego obrotu spraw. Sam nie wiedział jak ma się zachowywać, a jednak Wieczysta Przysięga do czegoś go zobowiązała. Pluł sobie w brodę, że w ogóle zgodził się na tę całą szopkę, ale wiedział, że pilnowanie kujonicy będzie o wiele lepsze niż spędzenie reszty życia w Azkabanie. Przynajmniej tak mu się wydawało.
- Może umówimy się na jakąś kawę? - zapytał Paul, gdy znaleźli się przed drzwiami do prosektorium. Hermiona uśmiechnęła się, mocniej ściskając swój kalendarz, który cały czas trzymała w dłoniach.
- Pewnie, ale to w weekend.
- No dobra, może sobota wieczór?
- Dobrze, to do zobaczenia. - Przytulili się na pożegnanie, jednak Hermiona sobie coś przypomniała.
- Paul!
- Tak?
- Co u Logana? - Jego mina jakby delikatnie zrzedła, ale na twarzy szybko pojawiła się tradycyjna maska.
- W porządku, jest zabiegany ostatnio.
- Masz z nim jakiś kontakt?
- Tak, a co? - zapytał wzruszając ramionami.
- Przekaż mu proszę, że chcę się z nim zobaczyć. - Brunet kiwnął głową i zniknął na schodach. Hermiona wciągnęła przez nozdrza powietrze i usiadła na ławce pod drzwiami. Do rozpoczęcia zajęć zostało jej jeszcze dziesięć minut, więc wyjęła książkę z urokami i ponownie zaczęła ją przeglądać. Nie dane jej jednak było czekanie w spokoju, gdyż po zaledwie dwóch minutach usłyszała:
- Czyżby jakiś nowy romansik? - Ironiczny i przepełniony kpiną głos wychodził od jednej osoby, której nienawidziła. Przymknęła delikatnie powieki, uspokajając nerwy i zamknęła podręcznik.
- Nie masz swojego życia prywatnego, że wtrącasz się w moje? - Ich spojrzenia się skrzyżowały, a Hermionie mimowolnie zrobiło się niedobrze.
- Mam i to bardzo okazałe, Granger. Jednak, jak wiesz, lubię sensację, a nowy związek Granger to niezły kąsek dla gazet. - Poruszył brwiami w górę i w dół i uśmiechnął się wrednie. Hermiona wypuściła głośno powietrze i założyła ręce na piersi.
- Myślisz, że przejmuje się twoją opinią, Malfoy? Szczerze mówiąc, jesteś ostatnią osobą, o której mogłabym w ogóle pomyśleć - prychnęła.
- Jasne, przyznaj się, że ciągle o mnie myślisz - odparł nieco łagodniejszym głosem, ale dalej tak samo wyniosłym i cynicznym. Dziewczyna zrobiła dziwny odruch wymiotny i pomachała sobie dłonią przed twarzą.
- Szybciej bym tutaj zdechła, fretko.
- Skończ już z tym wyzywaniem, Granger. To było w szkole, byliśmy gówniarzami - odparł, śmiejąc się wrednie. Oparł się o ścianę z rękoma założonymi na klatce piersiowej. Dziewczyna uniosła jedną brew do góry i parsknęła kpiąco śmiechem.
- Jak tylko cię słyszę, to wiem, że ty coś z gówniarza masz dalej.
- Jak zwykle pyskata. - Zaśmiał się, patrząc w bok i ponownie na nią. Nie umiała określić toku tej konwersacji, nie przypominała ona ani rzucania się do gardeł, ani przesłodzonej pogawędki. Była czymś w rodzaju tolerancji, ale bardzo, bardzo niechcianej.
- Tak samo cyniczny, jak...
- Nie kończ - warknął, zbijając ją z tropu. Przypatrzyła mu się lepiej, ale od razu przybrał maskę zimnego i niedostępnego chłopaka, której używał na co dzień w Hogwarcie.
- Dobra, Malfoy, ty nie jesteś miły ani nawet ludzki, więc gadaj czego chcesz i daj mi święty spokój - westchnęła oschle i spojrzała na niego wyczekująco.
- Podręczyć cię, Granger.
- Zabawne - przedrzeźniła i wywróciła oczami. Miała wrażenie, że czas ciągnął się w nieskończoność, a dziesięć minut minęły już z dwie godziny temu. Zaczęła nerwowo wystukiwać paznokciami jakiś takt o podręcznik.
- Słuchaj, a co... - Urwał, ponieważ nauczyciel zajęć w prosektorium właśnie zbiegł po schodach i z ogromnym uśmiechem wymalowanym na twarzy otworzył drzwi za pomocą różdżki. Tuż za nim zaczęli schodzić się uczniowie, którzy najprawdopodobniej czekali na górze. Hermiona odetchnęła z ulgą i jak najszybciej wtopiła się w tłum, co u Malfoya wywołało parsknięcie śmiechem. Ustawili się w niewielkich grupkach wokół dość długiego stołu. Gryfonka stanęła już w pierwszym rzędzie i patrzyła nerwowo na czarny worek leżący tuż przed nią. W pomieszczeniu było bardzo zimno, więc automatycznie złapała się dłońmi za ramiona i zaczęła dreptać w miejscu. Tuż obok niej stała niższa o kilka centymetrów mulatka z ciemnobrązowymi włosami. Jej czarne, jak węgiel oczy biły taką sympatią, że Gryfonka nie mogła uwierzyć, że wcześniej jej nie zauważyła. Uśmiechnęły się do siebie delikatnie.
- Hermiona. - Podała jej swoją dłoń, a ona przyjęła ją i oddała uścisk.
- Amber - odparła przyciszonym głosem, gdyż profesor zaczął mówić. Granger wsłuchała się w jego jakże obrzydliwy wstęp na temat sekcji zwłok, a później ponownie powróciła myślami do wspomnień, które się w niej zrodziły. Bitwa o Hogwart przewijała się niczym stary film w jej umyśle, a twarze i ciała zmarłych ukazywały się w spowolnionym tempie. Poczuła gęsią skórkę i łzy podchodzące do oczu. Jej oddech stał się nierówny, kiedy nauczyciel podszedł do czarnego worka i złapał za zamek błyskawiczny. Momentalnie odczuła duszność i nie wiedzieć czemu obraz zaczął się jej rozmazywać przed oczami. Ujrzała uśmiechniętą twarz Rona, lekko umorusaną błotem i krwią. To było wspomnienie, kiedy biegła do Wielkiej Sali, aby kolejny raz komuś pomóc, a on sprzątał wraz z innymi gruzy. Delikatnie szturchnięcie obudziło ją z transu, a zmartwione spojrzenie Amber od razu dało jej do zrozumienia, że na jakąś chwilę się wyłączyła. Kąciki jej ust uniosły się, co miało być znakiem, że wszystko jest w porządku. Gdy jednak odwróciła wzrok w kierunku ciała, poczuła, że jej nogi są jak z waty.
- Kto to jest? - zapytała ochrypłym i przyciszonym głosem.
- Ofiara wojny w Ameryce... - Granger zaczęła głośniej oddychać, a w jej głowie, oprócz wspomnień, pojawił się krzyk i pisk. Nie wiedziała do kogo należał ani czemu go słyszała. Huk burzących się murów Hogwartu o mało nie przyprawił ją o wymioty. Nie słyszała ani jednego słowa profesora, ale podobnie jak on, nikt też nie zauważył, co się z nią dzieje. Oprócz jednego blondyna, który obserwował ją bardzo uważnie.
- Teraz proszę zwrócić szczególną uwagę, ponieważ cięcie jest bardzo ważne. Nie mogę uszkodzić wnętrzności ani narządów, więc muszę to zrobić bardzo precyzyjnie, niezbyt mocno - mówił, pokazując im swoją różdżkę. Profesor nie wyglądał na normalnego, większość osób zauważyła, że jego niektóre tiki i teksty wtrącone do rozmowy, są oznakami jakiejś choroby psychicznej. Nie ma się jednak, co dziwić, gdy całe życie pracuje się z trupami, pomyślał Draco. Hermiona również zwróciła na to uwagę w przerwie pomiędzy atakami wspomnień.
- Zaklęcie ma nazwę Secanas Corpus, a wymawiamy je tak: Sectis. Ruch różdżką jest niewielki, ale ma ogromne znaczenie! Proszę się uważnie przyjrzeć, później będziecie to ćwiczyć - dodał, posyłając im dziwaczny uśmiech i poruszył delikatnie nadgarstkiem.     Hermiona patrzyła uważnie na drewienko, jednocześnie próbując nie myśleć o nawołaniach i krzykach w jej głowie. Powoli cięcie od klatki piersiowej aż do podbrzusza zaczęło narastać. Nie miało ono linii prostej, w niektórych miejscach było zakrzywione, tak aby ominąć narządy najbliższe skóry.
- Voila! - krzyknął zadowolony ze swojego dzieła i odłożył różdżkę na bok. Dłońmi, na których miał długie białe rękawiczki, rozszerzył skórę i tkankę tłuszczową brzucha, powodując u niektórych jęki niezadowolenia i obrzydzenia. Napierający tłum, zmusił Hermionę do podejścia jak najbliżej stołu i teraz opierała się o niego udami, czując zimno bijące od trupa. Jej wzrok momentalnie padł na obrzydliwe organy, a smród, jaki dotarł do jej nozdrzy, wprawił w takie mdłości, że nie mogła wytrzymać. Wspomnienia z bitwy nasiliły się na tyle mocno, czyjś krzyk i nawołanie zagłuszały jej myśli, a uśmiechnięty Ronald wprawiał ją w oszołomienie. Złapała się za głowę i zacisnęła mocno powieki, kuląc się na ziemi. Nagle zrobiło jej się ciemno przed oczami i słyszała jedynie ten dziwny głos...
~*~
- Weasley!
- Melduje się kapitanie! - odparł twardym głosem rudowłosy mężczyzna i przytknął cztery palce równo złożone do czoła. Starszy wojskowy odesłał go do jednostki, tym samym oznajmiając koniec dzisiejszej służby i dwa dni wolnego. Ronald zdjął z głowy ciężki hełm i wypuścił głośno powietrze. Miał na sobie wojskowe spodnie i  kurtkę, rękawice i ciężkie sznurowane buty wojskowe air force, wszystkie w kolorze idealnej czerni. Gdy doszedł do jednostki, zameldował się u dowódcy i zdał broń palną, której dzisiaj używali na próbę. Bawiła go bezmyślność mugoli i po tych ćwiczeniach nie mógł sobie wyobrazić, jak oni sobie radzą z tymi karabinami na wojnach. Magia to jednak potęga.
            Westchnął głęboko i zdjął pas z różnorodnymi flakonikami eliksirów i przyrządów wojskowych, po czym idealnie go złożył i odłożył na miejsce w szafie. Rozpiął kurtkę i odwiesił na wieszak, zostając w samej obcisłej wojskowej czarnej koszulce. Ciężkie sznurowane buty wystawił na zewnątrz, aby nie zasmrodziły pokoju, a skarpetki, koszulka i spodnie od razu wylądowały w koszu na pranie, które robił raz w tygodniu. Ubrał swoje ulubione szare dresy i biały t-shirt, poczym rzucił się na łóżko ze sprężyn, które było niewiarygodnie wygodne. Jego myśli wędrowały bardzo daleko. Zastanawiał się, co teraz robi jego rodzina i czy sobie jakoś dają radę, czy jego ojciec już pozbierał się po chorobie, czy jeszcze nie. Myślał o Ginny, która prawdopodobnie gra teraz o bardzo ważny tytuł w Quidditcha. Rozmyślał nad pracą Harry'ego i jego ciągłą gonitwą życiową, w której powoli się zatracał. Mimowolnie jego myśli wędrowały również w kierunku pewnej brązowowłosej piękności, która zapewne siedziała w bibliotece i uczyła się do egzaminów na kursie. Kąciki ust delikatnie uniosły się do góry, wspominając jej piękny uśmiech. Nie potrafił do końca określić, co się stało w armii, do której wstąpił, jednak czuł, że nie jest już tym samym Ronaldem Weasleyem, co kiedyś. Wojsko zmienia, uczy pokory, szacunku i własnych wartości. Zaczął inaczej spoglądać na świat, inaczej wszystko rozumieć.
- Chodź, Weasley, kolacja już jest. - Usłyszał i powrócił na ziemię. Jego kolega z pokoju stał w wejściu opierając się o futrynę i przyglądając mu się badawczo.
- Idź już, dogonię cię - odparł rudzielec i podniósł się do pozycji siedzącej. Wyciągnął spod łóżka buty i wciągnął na stopy, a gdy jego towarzysz zniknął za drzwiami, wyjął z szafki nocnej niewielki prostokąt, na pierwszy rzut oka przypominający podręczne lusterko. Gdy go jednak otworzył, ukazały mu się dwa ruchome zdjęcia. Samej Hermiony i ich dwoje, gdy stali przytuleni po zakończeniu bitwy. Uśmiechnął się do siebie i pocałował delikatnie zdjęcie Gryfonki. Zamknął i schował pamiątkę dokładnie do szuflady i wyszedł na kolację...
~*~
- Jak myślisz, dlaczego zemdlała? Przecież nikomu innemu nic się nie stało.
- Nie wiem, nie potrafię ci odpowiedzieć, Amber.
- Wy się znacie, prawda?
- Dlaczego tak uważasz? - Zdziwił się i oderwał wzrok od okna.
- Inaczej byś tutaj nie siedział. - Westchnął w duchu, przyznając jej rację. Ponownie zapanowała cisza przerywana jedynie cichym i nierównym oddechem Hermiony. Gdy po niespełna pół godziny obydwoje mieli wyjść z sali, Gryfonka wymamrotała coś pod nosem, co przykuło ich uwagę.
- Obudziła się - powiedziała Amber i popatrzyła z troską na nowo poznaną koleżankę. Granger powoli zaczęła otwierać zmęczone oczy i mrużyć pod wpływem światła. Zmarszczyła brwi, gdy jej obraz wyostrzył się na tyle, że mogła wszystko dostrzec. Spojrzała zdziwiona na dwie postaci, stojące przy łóżku, na którym leżała.
- Co ja tutaj robię? - To pytanie skierowała bardziej do mulatki.
- Zemdlałaś na zajęciach w prosektorium - odpowiedziała spokojnie. - Draco przyniósł cię od razu...
- Eghm - odchrząknął, głośno przerywając jej. - Masz tu leżeć Granger, bo masz osłabiony organizm. - Hermiona spojrzała na niego zszokowana, a potem na miejsce, w którym się znajdowali. Była to niewielka sala z biało-niebieskimi ścianami i trzema szpitalnymi łóżkami, z których jedno zajmowała. Na stoliku obok stały jakieś eliksiry, więc od razu skojarzyła to miejsce ze Skrzydłem Szpitalnym.
- Czuję się bardzo dobrze - wymamrotała i usiadła, co spowodowało małe zawroty głowy, ale nie dała tego poznać po sobie.
- Odpocznij, naprawdę nie wyglądałaś dobrze - stwierdziła Amber.
- Ile tu leżę?
- Dwie godziny.
- A, to całe szczęście - odparła, w dalszym ciągu ignorując Ślizgona. Jej wzrok padł na wysoką chudą kobietę, która właśnie maszerowała w ich stronę z ogromną tacą. Miała na sobie biały kitel i rękawiczki w tym samym kolorze. Obrzuciła posępnym spojrzeniem każdego, kto znajdował się w tym pomieszczeniu i z brzdękiem odstawiła tacę na szafkę nocną.
- Nie kręci się pani w głowie? - zapytała bez żadnych ceregieli i podniosła pierwszy flakonik. Gdy Gryfonka wymamrotała, że nie, kobieta zaczęła przelewać różne substancje w różnych proporcjach do jednej fiolki. Gdy skończyła, eliksir nieco zabulgotał.
- Proszę szybciutko wypić, ma bardzo krótkotrwałą właściwość. Za godzinę może pani wyjść - oznajmiła i odeszła od nich, ponownie zamykając się w swoim gabinecie. Hermiona, chcąc nie chcąc, wypiła duszkiem substancję i od razu poczuła odruch wymiotny, więc niczym błyskawica dopadła się wody i zaczęła pić, ile wlezie. Eliksir miał posmak starego jedzenia, podchodzącego pod pleśń, a taki zapach towarzyszył zazwyczaj wymiocinom i ropie.
- Ble - wymamrotała jedynie i opadła na poduszki, czując że coś ją od środka rozgrzewa.
- Jesteś dzielna - zachichotała mulatka i wstała ze stołka.
- Dziękuję... - powiedziała brązowowłosa, ale urwała, spoglądając na Malfoy'a.
- Myślę, że jak nie my, to w końcu ktoś też by cię zabrał z tego prosektorium - stwierdziła słusznie Amber. Gryfonka spojrzała na nią zdziwiona, ale udało jej się wymusić uśmiech, w końcu nie chciała powiedzieć nic złego.
- Pewnie tak, ale dziękuję. - Jeszcze raz zerknęła na blondyna, który teraz uważnie przyglądał się swojej towarzyszce. Nie minęło kilka sekund, a ich spojrzenia się skrzyżowały, a na jego ustach wykwitł delikatny uśmiech.
- Do zobaczenia na zajęciach, wracaj do zdrowia! - zawołała Amber, która już była przy wyjściu i machała dłonią. Granger odmachała jej i po chwili rozległ się trzask zamykanych drzwi. Zapadła krępująca cisza. Ślizgon odchrząknął znacząco i włożył dłonie do kieszeni, również kierując się w stronę drzwi.
- Malfoy! - Sama nie wiedziała, kiedy wypowiedziała te słowa. Przełknęła szybko ślinę, zanim zdążył się odwrócić.
- Hm? - mruknął już nieco chłodnym i zmęczonym tonem. Spojrzała mu prosto w zimne tęczówki i wzięła głęboki wdech, powtarzając sobie w duchu, że przecież jest Gryfonką.
- Dziękuję.
- Nie ma za co, Granger, ale nie przyzwyczajaj się. Dzisiaj miałem po prostu lepszy dzień - odparł sucho i zniknął za drzwiami. Minęła chwila zanim pozbierała się po tych słowach, ale przez następną godzinę, gdy leżała w akademickim szpitaliku, myślała o jego słowach i zachowaniu.
~*~
            Blaise Zabini właśnie maszerował ulicami zatłoczonego Paryża, ciesząc się chwilą wolności. Draco był w szkole, a Astoria, ku jego wielkiemu szczęściu, poszła dzisiaj na zakupy. Przyjeżdżając do swojego najlepszego przyjaciela, nie wiedział, że będzie musiał niańczyć i opiekować się jego dziewczyną. W gruncie rzeczy to zupełnie inaczej zaplanował sobie ten wyjazd, niestety młodsza córka Greengrasów zepsuła jego koncepcję. Do wyjazdu zostały mu kilka dni, a później będzie musiał wrócić do nudnego Londynu, nudnej pracy wraz z Potterem, nudnego samotnego życia. Jego myśli właśnie zeszły na ten tor. Jak to się stało, że jeden z największych przystojniaków w Hogwarcie, okrzyknięty największym kobieciarzem w szkole, był sam? Odpowiedź sama nasuwała się na język, znudziło mi się zabawianie się z pierwszymi lepszymi dziewczynami. Może i były w jego życiu takie, które się w nim zakochały lub które uwiódł na tyle, że mogłyby spędzić z nim resztę życia, natomiast on nie czuł tej satysfakcji z posiadania kobiety. Były one na kilka nocy albo, co gorsza, na jedną i do widzenia. Trzy czwarte z nich już nawet nie pamięta, a tylko garstka została w jego pamięci, gdyż musiały się czymś u niego wykazać. Pewnego razu po prostu poczuł wstręt do siebie i do tego, co robi. Gdy zaprzestał spotykania się z płcią piękną, dopiero zrozumiał, że jego seksapil, wygląd czy zachowanie działają na nie tak, że najchętniej rzuciłyby się na niego na ulicy. Blaise jednak szukał czegoś innego, uczucia, które będzie mu trudno zdobyć, o które będzie musiał zawalczyć, a nie dostanie je na tacy. O kobietę, która będzie niedostępna, a jednocześnie będzie go do siebie wabiła. Idąc tak i myśląc o tym wszystkim, nie zauważył, że na przejściu dla pieszych jest czerwone światło, a po chwili poczuł jak ląduje na masce samochodu i z głośnym piskiem spada na asfalt.
            Ból czaszki i mokra ciecz nie pozwoliły mu odlecieć na drugi świat, mimo że bardzo tego pragnął. Zamrugał kilkakrotnie oczami, aż w końcu obraz wyostrzył się na tyle, że mógł zarejestrować, co się dzieje. Samochody zaczęły hamować, a ludzie wysiadać i patrzeć na niego. Ktoś chyba właśnie dzwonił po mugolskich lekarzy, ktoś inny zatrzymywał ruch. Usłyszał nawet wycie syren, ale jego uwagę przykuła pewna drobna dziewczyna, która jak sparaliżowana klęczała przed nim. Jej brudne ręce od krwi, uświadomiły mu, że to dzieje się na prawdę. Podniósł się z trudem do pozycji leżącej, czując ból w plecach. Dziewczyna patrzyła na niego zdezorientowana, miała nawet lekko otwartą buzię. Była ewidentnie zdenerwowana i zszokowana.
- Ja, ja... Ja naprawdę nie chciałam, nie wiem, jak to się stało. - Potok słów wypłynął z niej, a melodyjny głos sprawił, że o mało, co nie dostał zawrotów głowy. Chciał coś powiedzieć, żeby ją uspokoić, ale nagle umundurowani mężczyźni z czapkami na głowie stanęli między nimi. Zabini od razu skojarzył, że jest to policja, czyli coś na wzór Aurorów. Jeden zadawał mu dziwne pytania, na których w ogóle się nie skupiał, natomiast dwóch innych podniosło zestresowaną dziewczynę i zaczęli prowadzić ją do ich samochodu.
- Czekaj! Zostawcie ją! - zawołał i chciał się podnieść, jednak silne ręce przytrzymały go przy ziemi. Tym razem byli to mugolscy lekarze. Czuł, że kręci mu się w głowie od nadmiaru emocji, jednak nie mógł pozwolić, aby zabrali tą dziewczynę, musiał ją chociaż poznać. Jego całe zdenerwowanie podziałało bardzo szybko, niewerbalna magia odrzuciła wszystkich do tyłu, a on sam podniósł się z wielkim trudem. Nie zwracał uwagi na to, że za moment mogą pojawić się francuscy Aurorzy i może dostać wyrok, ruszył szybkim krokiem, choć bolesnym w stronę dziewczyny, ale nim się obejrzał, samochód, który ją wiózł, z piskiem ruszył do przodu. Chciał za nim pobiec, jednak ból się nasilił i upadł na klęczki. Zaklął pod nosem siarczyście. Uderzył mocno pięścią w asfalt.
- Kurwa!
- Jest pan zatrzymany. - Usłyszał nad sobą i ujrzał odznakę aurorską podtykaną mu pod nos. Wypuścił głośno powietrze, ale nie stawiał oporu. Podczas, gdy on przygotowywał się do teleportacji wraz z dwójką innych mężczyzn, pozostali modyfikowali pamięć mugolom.
I tak cię znajdę, pomyślał i poczuł szarpnięcie w okolicach pępka.

~*~

* - dla wyjaśnienia, to nie są tradycyjne Nike Air Force, które teraz nosi większość nastolatków, ale oficerskie wojskowe buty, a tutaj macie do nich link.

Mam nadzieję, że mnie nie zjecie, za brak większej akcji pomiędzy Draco a Hermioną, ale wszystko powoli się rozkręca.
Buziaki, Zou. 

poniedziałek, 9 czerwca 2014

3.



 ~Przysięga~


        Hermiona wpatrywała się zdezorientowana w swojego bohatera przez dobre kilka sekund. Blask jego niebieskich tęczówek w nikłym świetle klubu wydawał jej się tak intensywny, że nie mogła odwrócić wzroku. Na ustach błąkał się dziwny uśmiech, a blond grzywka opadała na czoło, dodając mu uroku. W pewnym momencie zupełnie zapomniała o tym, co się stało, kto ją trzyma w ramionach i że tą scenę ogląda multum osób. Jej myśli zostały zdominowane przez jego spojrzenie oraz zapach, który wręcz roznosił się po
całym jej ciele, powodując dreszcze i delikatny gorący oddech o zapachu mięty. Miała wrażenie, że powieki opadają ociężale na oczy, ale z zawrotną prędkością się otwierają, aby kolejny raz uświadomić sobie, że ta sytuacja nie dzieje się w jej wyobraźni. Miejsce, na którym trzymał swoje dłonie, rozpalało Hermionę do czerwoności. Gdy ustawił ją do pionu, miała wrażenie, że zaraz się przewróci. Nogi jej drżały, a dłonie nagle stały się zimne jak lód. Uścisk jego ramion zelżał i dopiero wtedy wrócił do niej rozsądek. Zamrugała kilkakrotnie oczyma i odskoczyła do tyłu jak oparzona. Malfoy spoważniał, a kolor tęczówek pociemniał. Poczuła ciarki na całym ciele, a złość z niewiadomego powodu wzbierała się w niej z każdą sekundą.
- Wszystko ok? - Usłyszała ponad swoją głową i odwróciła się powoli w stronę Paula. Posyłał jej zatroskany i wystraszony wzrok. Kąciki jej ust drgnęły lekko ku górze, a głowa sama kiwnęła potakująco. Jej myśli pędziły jak stado gazeli. W pewnym momencie pomyślała, że może jej się przewidziało i to wcale nie był TEN Draco Malfoy. Odwróciła się ponownie, ale wzrok wcale jej nie mylił. Jego przeszywające spojrzenie, wyprostowana sylwetka, obojętna mina, zimny wzrok, który przecież jeszcze przed chwilą oddawał tyle emocji. Zrobiło jej się niedobrze, a ogromna gula w gardle urosła, jakby ktoś napompował ją niczym balon. Ludzie wokoło nich bawili się w najlepsze, wpadali na nich, popychali, przepraszali, tańczyli. Tylko ich dwójka stała bez ruchu, wpatrując się w siebie. Spotkanie po tak długim czasie nie wpłynęło dobrze na żadne z nich. Obydwoje obiecali sobie już nigdy więcej się nie spotkać, zapomnieć, porzucić, a myśli i wspomnienia zakopać bardzo głęboko w pamięci. Wydarzenia sprzed ponad roku uderzyły w nich niczym fala zimnej wody, ucisk żalu skręcał wnętrzności, a ból przyprawiał o szybsze bicie serca. Napięcie, które utworzyło się pomiędzy nimi przerwał melodyjny głos Aprylin.
- Co ty taka poważna? - Granger zmarszczyła brwi, ale w dalszym ciągu nie oderwała wzroku od blondyna. Kątem oka zauważyła jej pytający wzrok i Paula, który wzruszał ramionami w geście niewiedzy. Nie potrafiła wykrztusić ani słowa, czuła jak powieki zaczynają piec, a brzuch niebezpiecznie bulgocze z nerwów.
- Nie wiem, czy powinnam ci dziękować, mogłeś mnie równie dobrze zabić. - Usłyszała te słowa wypowiedziane z jej własnych ust. Rodzeństwo Mallory spojrzało po sobie dwuznacznie, a na ustach blondyna wykwitł czysto ślizgoński uśmieszek, którego używał za czasów szkolnych.
- Rozważałem tę opcję, jednak nie odebrałbym sobie wolności przez kogoś takiego jak ty. - Jego kąśliwa uwaga nie tyle, co ją uraziła, ale pogłębiła ranę, którą zadał jej kilka lat temu. Paul napiął swoje mięśnie, a Lina otworzyła szeroko oczy i zachodząc w głowę, o co może chodzić. 
- Zwłaszcza, że ktoś taki jak ja przyczynił się do twojej wolności.
- Nie pochlebiaj sobie, Granger.
- Nie dodawaj sobie, Malfoy.
- Tak samo mądralińska jak kiedyś.
- Tak samo cyniczny jak w szkole.
- Nie zmieniłaś się ani trochę.
- A ty za to bardzo, odżyłeś widzę - sapnęła z sarkazmem. Na jego usta wstąpił diaboliczny uśmiech.
- Jak dają mi taką szansę, to z niej korzystam.
- Dają... - zironizowała. - Nie zapominaj kto - dopowiedziała już groźniejszym głosem, przybierając na twarz bojową maskę. Blondyn parsknął śmiechem i przeczesał włosy palcami, kompletnie nie zwracając uwagi na stojących obok słuchaczy.
- Chyba nie sądziłaś, że będę się teraz przed tobą płaszczył?
- Nawet nie przeszło mi to przez myśl, brzydzę się takimi obślizgłymi fretkami. - Jej wredny uśmieszek zmienił się teraz w tryumfalny. Blondyn ściągnął brwi i zacisnął delikatnie dłonie w pięści.
- Nigdy nie dowiesz się, jak to jest brzydzić się szlamem, więc powinnaś czuć zaszczyt będąc tak blisko mojej osoby. - Nim zdążyła się zorientować, Paul stał przy Draconie, prawie że stykając się nosami, a jego mina nie mówiła nic dobrego. Blondyn w dalszym ciągu, jakby kompletnie nieprzejęty, trzymał dłonie w kieszeniach, a znudzony wzrok błądził po twarzy towarzysza Gryfonki. Hermiona próbowała usłyszeć, co do siebie mówią, ale głośna muzyka skutecznie jej to uniemożliwiała. Czuła się źle, a przed oczami zaczynały powolutku szklić się łzy, wszystko wróciło na nowo i to nie chodziło tylko o Malfoya. On jedynie był iskrą do zapalenia potężnego pożaru w jej sercu, którym były wspomnienia. Patrzyła bez żadnego wyrazu na to, co się przed nią dzieje, ludzie popychali ją i skakali depcząc jej stopy. Z transu w który wpadła wyrwał ją dopiero piskliwy głos wysokiej brunetki. Granger zamrugała kilkakrotnie i próbowała przedrzeć się przez tłum, który oddzielił ją od dwójki mężczyzn.
- Draco, co ty wyrabiasz?!
- Nie wtrącaj się, Astorio. - Hermionę zamurowało. Zamrugała kilkakrotnie i o mało co nie dostała apopleksji. Stała przed nią młodsza z sióstr Greengrass, ale w zupełnie innej odsłonie, niż tą którą pamiętała w Hogwarcie. Długie kasztanowe włosy sięgały do połowy pleców, zielone tęczówki przeszywały na wskroś wszystko dookoła, a ostry makijaż dodawał jej kilka lat w przód. Nie dało się też nie zauważyć dużo pełniejszych ust i zgrabniejszego nosa. Dopiero po wstępnych oględzinach, Hermiona zauważyła, że Paul i Malfoy trzymają się za koszule i wykrzykują jakieś obelgi. Szybko doskoczyła do nich i zaczęła mocno odpychać od siebie.
- Dosyć! Uspokójcie się! DOSYĆ! - wrzasnęła w końcu i z całej siły pociągnęła Mallory'ego w swoją stronę. Nie spuściła jednak badawczego wzroku z blondyna, który głośno dysząc poprawiał koszulę. Astoria od razu uwiesiła się na jego ramieniu, jakby w ogóle nie zauważając Gryfonki, która teraz stanęła twarzą w twarz z Paulem.
- Co ty wyrabiasz?
- Obraził cię - sapnął poprawiając koszulkę.
- No i co z tego? To jest na porządku dziennym, znamy się ze szkoły, ja już się do tego przyzwyczaiłam. - Spojrzał na nią jak na kretynkę i parsknął ironicznym śmiechem.
- Przyzwyczaiłaś? Myślałem, że masz wyższy system wartości.
- Co proszę?
- Nieważne, jesteś przyjaciółką mojego przyjaciela, więc nikt nie ma prawa cię obrażać w moim towarzystwie. - Jego głos był zimny i zupełnie niepodobny do tego, którego słyszała przy stoliku. Odwróciła głowę przez ramię i jeszcze przez chwilę miała kontakt wzrokowy z Malfoyem, a potem zniknął w tłumie bez słowa. Granger wzięła głęboki wdech i poprosiła Paula o odnalezienie Logana. Chciała jak najszybciej wrócić do domu i zapomnieć o tym cholernym incydencie, zapomnieć o tlenionej blond fretce i wreszcie odpocząć. Silna dłoń pociągnęła ją w stronę stolika, ale gdy tylko się przy nim znaleźli, poczuła niewyobrażalną chęć rozpłakania się. Troskliwy wzrok Liny o mało co nie przyprawił ją o wymioty.
- A wy co? Ducha zobaczyliście? - Zażartował Logan i wpatrywał się w nich zaciekawiony. Żadne z nich nie odpowiedziało, usiedli na kanapie z tęgimi minami. Aprylin podała Granger jej drinka, ale brązowowłosa nie miała najmniejszej ochoty czegokolwiek pić. Logan ściągnął brwi, a uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Co się stało?
- Mieliśmy małą sprzeczkę - odparł Paul.
- Między sobą?
- Nie, między znajomym Hermiony...
- To nie jest mój znajomy. - Jej głos był zmęczony i słaby.
- Nic nie rozumiem... - żachnął się Logan. Mallory westchnął głęboko i w ogromnym skrócie przedstawił mu zaistniałą sytuację. Gryfonka jednak nie doczekała finału tej rozmowy i bez słowa wstała od stolika, kierując się do wyjścia. Jej humor wyparował niczym woda z czajnika. Przeciskała się przez tłum ludzi, starając się nie rozglądać. Nawet, jakby patrzyła w podłogę albo szłaby z zamkniętymi oczyma, usłyszałaby ten ironiczny śmiech Blaise'a Zabiniego. Zerknęła w tym kierunku i ujrzała całą trójkę, siedzącą przy loży. Nie była wścibską osobą, dlatego czym prędzej zniknęła z ich pola widzenia i dotarła do drzwi. Świeże i chłodne powietrze zadziało na nią kojąco. Wzięła głęboki oddech i odeszła kawałek od głównego wejścia. Nałożyła na ramiona sweterek i już miała się teleportować, gdy usłyszała swoje imię. Jej tęczówki tylko na jedną chwilę skrzyżowały się z Loganem, a potem był już trzask aportacji.

~*~

- Ale wiecie co? Ja dalej nie rozumiem, skąd się tutaj wzięła Granger! - zapiszczała Astoria, gdy wrócili do posiadłości Malfoyów. Draco, który od tego incydentu stał się mniej rozmowny, przemilczał jej pytanie i zdjął buty w obszernym korytarzu. Nie zwracając uwagi na swoich gości, ruszył w kierunku szerokich marmurowych schodów prowadzących do jego pokoju. Greengrass spojrzała pytająco na Zabiniego, ale on jedynie wzruszył ramionami i udał się do kuchni po coś do jedzenia. Kobieta kompletnie zdezorientowana spojrzała na oddalającą się sylwetkę ciemnoskórego i ogarnęło ją dziwne uczucie obojętności. Niezbyt zadowolona z takiego obrotu spraw ruszyła w stronę pokoju Dracona. Było to dla niej zupełnie oczywiste, że jeżeli są parą, to śpi tam, gdzie jej chłopak, a poza tym plany z nim związane na dzisiejszą noc opracowywała przez całą podróż do Francji, więc nie mogła tak łatwo odpuścić. Z uśmiechem nacisnęła na klamkę, ale ku jej zdziwieniu drzwi nie ustępowały. Szarpnęła nią kilka razy, jednak bezskutecznie. Wydęła usta z niezadowolenia i zapukała kilka razy.
- Draco? Draco wpuść mnie, nie mam gdzie spać... - Była świetną aktorką, więc jej głos był bliski rozpaczy. Po kilku minutach pukania i szlochania pod drzwiami, usłyszała szczęk zamka i odskoczyła zadowolona do tyłu. Blondyn miał na sobie jedynie szare spodnie od dresu. Brunetka nie powstrzymała się od lubieżnego uśmiechu i szybko wślizgnęła się do jego sypialni, rzucając torebkę na pierwszy lepszy fotel. Rozłożyła się na łóżku w znaczącej pozycji, co chwila oblizując usta językiem i uśmiechając się głupkowato. Malfoy jednak nie miał dzisiaj najmniejszej ochoty na "zabawę" z partnerką, dlatego bez słowa obszedł łóżko z drugiej strony, wgramolił się pod cienką, satynową pościel i wziął książkę do czytania. Kobieta zamrugała kilkakrotnie i odwróciła się w jego stronę.
- Co się dzieje, kochanie?
- Nic, a co ma się dziać? - zapytał nie odrywając spojrzenia od lektury.
- Nie widzieliśmy się prawie miesiąc, myślałam, że się stęskniłeś - odparła. Intensywne spojrzenie zielonych oczu zmusiło blondyna do oderwania się od wykonywanej czynności. Spojrzał na nią obojętnym wzrokiem i udając ogromne znużenie, zgasił lampkę na swoim stoliku.
- Stęskniłem, ale jestem też niesamowicie zmęczony. Dobranoc. - Dał jej przelotnego całusa w usta i odwrócił się plecami, układając do snu. Doskonale zdawał sobie sprawę, że kolejne dni będą "fazą focha Astorii". Tę piękną nazwę wymyślił oczywiście Zabini, który już zdążył przywyknąć do jej obrażalskiego charakteru. Blondyn jednak nie zbyt dużo sobie z tego robił, poza tym nie miał dzisiaj ochoty na żadną kobietę, a w szczególności Greengrass. Nie mógł również zaprzeczyć temu, że była bardzo dobra w łóżku, każdy facet na jego miejscu bez wahania by się tą piękną kobietą zajął. Jednak nie on, miał swoje granice, a jeżeli coś mu nie pasowało, nikt nie miał prawa naruszać jego postanowień. Sam starał sobie racjonalnie wytłumaczyć, gdzie podział się jego fantastyczny humor, ale jego starania spełzły na niczym. Zmęczony ciągłą wizją Gryfonki w klubie, która przewijała się przez jego głowę, niczym zacięta taśma, odpuścił i oddał się w ręce Morfeusza.

~*~
  
      Hermiona przetarła zmęczone oczy i leniwie spojrzała na zegarek. Miała równiutką godzinę do rozpoczęcia zajęć, więc najwyższy czas, aby wstać. Ociężale zsunęła się z miękkiej pościeli i skierowała swoje kroki do łazienki. Wykonała poranną toaletę i nałożyła na twarz delikatny makijaż składający się z pudru, jasnego cienia do powiek i bardzo cienkiej kreski eyelinerem, która idealnie podkreślała jej oko. Na usta nałożyła balsam nawilżający, a włosy ułożyła za pomocą czarów w delikatne fale. Zadowolona z efektu zaczęła szperać w szafie w poszukiwaniu odpowiednich ubrań. Koniec końców zdecydowała się na zwykłe jasne dżinsy, białą koszulkę z nadrukiem, jasny dłuższy sweterek i białe trampki. Dopasowała dodatki i spakowała wszystkie potrzebne rzeczy do czarnej torby. Prawie zapominając o wczorajszym incydencie, wstawiła wodę na herbatę, poczym przygotowała sobie owsiankę i skroiła banana z jabłkiem. Uśmiechnięta zaczęła spożywać posiłek i dokładnie dziesięć minut przed wyznaczonym czasem wyszła z mieszkania. Spokojnym krokiem przeszła przez park, który dzisiejszego dnia nie wyglądał wcale tak pięknie jak w słoneczne dni. Gdy znalazła się w Akademii, odszukała na mapie uczelni swoją salę i ruszyła w jej kierunku. Sporo osób zebrało się
tuż przed wejściem, a połowa z nich weszła już do środka. Sala okazała się ogromna, każdy student miał w niej swoje miejsce. Wygodny fotel z rozkładanym mini biurkiem bardzo spodobał się Hermionie. Niemniej jednak była zachwycona ułożeniem sali i miejsc, które w miarę wysokości wspinały się do góry, a miejsce dla wykładowcy znajdowało się na samym dole. Usiadła mniej więcej cztery rzędy od dołu, żeby wszystko dokładnie słyszeć i widzieć. Ogromna tablica robiła wrażenie, zwłaszcza że te w Hogwarcie przy tej tutaj były malutkie. Wypakowała potrzebne zwoje pergaminu, atrament, pióro i czekała na rozpoczęcie zajęć. Coraz więcej osób zasiadało niedaleko niej, posyłając serdeczne uśmiechy. Mimo kiepskiego humoru, odwzajemniała gesty i starała się poznać nowych ludzi. Gdy wdała się w przyjemną rozmowę z pewną blondynką, do sali wszedł siwiejący, tęgi mężczyzna z równie siwym wąsem. Położył teczkę z dokumentami na biurku i zastukał kilka razy pięścią w blat stołu. Kiedy to nie pomogło, przyłożył różdżkę do gardła i odchrząknął, głośno zwracając na siebie uwagę. Hermiona zamieniła się w słuch i uważnie śledziła każde jego poczynania, a w razie gotowości trzymała już pióro w dłoni. Dr Stawn okazał się być bardzo surowym, ale jednocześnie zabawnym wykładowcą. Miał swoje zasady, których raczej nikt na tej sali nie chciałby złamać, żeby mu nie podpaść. Swoje zajęcia rozpoczął od podstaw, ale nie owijał w bawełnę i już po chwili Granger miała zapisane dwa pergaminy notatek. Nie
wiedziała nawet, kiedy zleciały pierwsze trzy godziny, dopóki dr Stawn nie ogłosił przerwy. Wyprostowała się na swoim siedzeniu i dopiero teraz odczuła ogromny ból w kręgosłupie. Ziewnęła cichutko i rozprostowała bolące od pióra palce. Zauważyła, że wszyscy zaczęli wstawać i wychodzić z sali, dlatego zatrzymała jedną z koleżanek z wykładu.
- Gdzie wszyscy idą?
- Coś zjeść, na dwór zapalić, poleżeć na słońcu - odparła wesoło - mamy czterdzieści minut przerwy - dodała, widząc zdziwioną minę Hermiony. Gryfonka uśmiechnęła się w geście podziękowania i sama, jako jedna z ostatnich, opuściła salę. Gdy wyszła na obszerny biało-pomarańczowy korytarz, rozejrzała się w dwie strony i w końcu ruszyła w lewo. Chciała się kogoś zapytać, czy jest tutaj jakiś bufet lub restauracja, ale nikogo nie spotkała po drodze. Z westchnieniem postanowiła wyjść z Akademii i
teleportować się do centrum Paryża. Chmury zbierały się na niebie zwiastując deszcz. Chłodny wiaterek muskał policzki Gryfonki, gdy przechodziła przez ogromną bramę na zatłoczone ulice Paryża. Otuliła się szczelniej sweterkiem i gdy nikt nie patrzył, teleportowała się pod jedną z restauracji, którą pokazał jej Logan. Na jego wspomnienie, coś bardzo mocno ścisnęło ją za serce.
- Poproszę zestaw numer trzy - powiedziała do kelnerki, gdy usiadła przy stoliku i przejrzała menu.
- Czyli wędzony łosoś, sałatka grecka i puree z ziemniaków?
- Tak, właśnie to. - Posłała jej delikatny uśmiech.
- A co sobie pani życzy do picia?
- Wodę z cytryną. - Kelnerka pokiwała głową i zniknęła w drzwiach kuchni. Granger oparła brodę na dłoniach i wpatrywała się w obraz za szerokim oknem. Miała widok na Sekwanę i piękne gondole po niej pływające.
- Na litość boską, Blaise, ty jeden znasz go jak brata! - Te słowa wyrwały ją z zamyśleń. Odwróciła szybko głowę i ujrzała ciemnoskórego Ślizgona, który spokojnie przeglądał kartę przy stoliku nieopodal niej, a na przeciwko siedziała poirytowana Astoria, która natarczywie próbowała dotrzeć do jakiejś zagadki, zapewne związanej z Malfoyem. Hermiona poczuła złość i już miała zamiar wyjść, czując że w tym mieście najwyraźniej nie zazna chwili prywatności, a tym bardziej od takich osób, gdy nagle, tuż przed jej nosem, kelnerka postawiła tacę z jedzeniem i piciem. Granger spojrzała się na nią i wzięła głęboki oddech.
- Dziękuję.
- Proszę bardzo, życzymy smacznego - odpowiedziała kelnerka i odeszła. Brązowowłosa z całej siły próbowała powstrzymać się od teleportacji z tego miejsca, żeby tylko nie musieć patrzeć na osoby, których nienawidzi.
- Nie żartuj sobie ze mnie! - Piskliwy głos Astorii przeszkadzał jej w jedzeniu, a na domiar wszystkiego cała ta rozmowa zaczynała jej ciążyć. Przez małą odległość oraz doniosły głos kobiety słyszała wszystko co do joty, mimo że za wszelką cenę starała się skupić myśli na czymś innym. Dziwiła się, że jeszcze żadne z nich jej nie poznało.
- Posłuchaj mnie, Astorio. Nawet jeśli wiem, gdzie jest Draco, to siłą tego ode mnie nie wyciągniesz. Nie musi cię o wszystkim informować, jeszcze nie jesteście małżeństwem!
- Jeszcze! - Hermiona o mało co się nie zakrztusiła. W jak najszybszym tempie zjadła posiłek, mimo że wiedziała, że to nie zdrowe i prawie biegiem udała się do kelnerki, aby zapłacić za obiad. Starała się nie patrzeć w ich stronę, aby broń Merlinie jej nie poznali. Z ogromną ulgą wyszła na zewnątrz. Wzięła głęboki oddech i spojrzała na zegarek. Miała jeszcze piętnaście minut do umówionego czasu. Wolała jednak nie wpaść ponownie na tę dwójkę Ślizgonów, więc z powrotem teleportowała się do Akademii. Gdy wróciła do sali, usiadła na swoim miejscu i zaczęła w spokoju czytać książkę. Dziwne uczucie ogarnęło ją od środka, czuła na sobie czyjś wzrok. Zamrugała kilkakrotnie odrywając się od tekstu i uniosła badawczo głowę. Obróciła się powoli w stronę wejścia i ujrzała kogoś na samym szczycie po środku rzędu. Na jej ustach wymalował się delikatny uśmiech. Nie znała tej osoby, nawet nie potrafiła z tak daleka ocenić jej wyglądu. Odwróciła się szybko i wzięła głęboki oddech, czując mrowienie w okolicach pępkach. Odgłos stawianych kroków nasilał się z każdym stopniem, które ów mężczyzna pokonywał w jej stronę. Delikatnie wsunęła zakładkę między strony i zamknęła książkę odkładając ją na pobliski stolik. Odgłos ustał, a ona słyszała niemal kilka centymetrów od swojego ucha jak szeleści koszulą. Usiadł na krześle obok i dopiero wtedy podniosła głowę, odsuwając kosmyki włosów za uszy. Jej duże brązowe tęczówki skrzyżowały się z pięknym błękitem, ale nie odnalazła w nich żadnych emocji, a tym bardziej uczuć.
- Nie wierzę - szepnęła nieruchomiejąc. Serce waliło w jej piersi już nie z podekscytowania, a ze zdenerwowania. - Czy kiedykolwiek nadejdzie ten dzień, kiedy już raz na zawsze znikniesz z mojego życia? - warknęła. Blondyn uśmiechnął się ironicznie i oparł wygodnie na stoliku.
- Czy kiedykolwiek nadejdzie ten dzień, że wszystkie szlamy znikną z powierzchni Ziemi? - Normalnie zapewne te słowa by ją zabolały, była jednak na nie znieczulona. Przez tyle lat słyszała je kilka razy dziennie, były jak trucizna, która wyniszczała ją od środka, aż w końcu ogarnęła cały organizm, który i tak już na nią nie reagował.
- Owszem, wtedy kiedy ty i twoje poglądy znikniecie - odpowiedziała spokojnie, dalej siedząc w jednej pozycji.
- To nie są tylko moje poglądy, Granger.
- Och, no tak, twoje i twoich śmiesznych kolegów-śmierciożerców. - Jego tęczówki zwęziły się niebezpiecznie, a mięśnie na przedramionach napięły.
- Chciałbym cię uświadomić, że to nie są moi koledzy.
- Nie musisz mnie uświadamiać, Malfoy - syknęła. - I tak w to nigdy nie uwierzę.
- Jeszcze niecały rok temu inaczej śpiewałaś - przypomniał. Hermiona zmarszczyła mocno brwi i wypuściła ze świstem powietrze. Jej wzrok, co chwila wędrował do zegarka, którego wskazówki jak na złość nie przesuwały się ani o milimetr.
- Zrobiłam to tylko i wyłącznie ze względu na Harry'ego.
- Święta Trójca i ich przyjaźń - prychnął.
- Gdyby nie ta Święta Trójca, dzisiaj dalej gniłbyś w Azkabanie, jak twój ojczulek czy koleżka Nott!
- Nie porównuj mnie do ojca. - Jego głos był zimny i przeszywający. Gryfonka poczuła w duchu tryumf, dlatego uśmiechnęła się wrednie.
- Przecież jesteście tacy sami...
- Nie! - warknął, pochylając się niebezpiecznie w jej stronę. Nie zraziło jej to jednak, poczuła w sobie niewyobrażalny przypływ adrenaliny. Pochyliła się nad nim i wyszeptała:
- Nigdy się nie zmienisz, jesteś jego idealną kopią. - Te słowa podziałały na niego jak płachta na byka. Zerwał się z miejsca, a jego różdżka momentalnie znalazła się w dłoni. Zaczął głośno dyszeć, a drgawki przechodziły przez całe ciało. Hermiona przez krótką chwilę poczuła strach, jednak szybko się go pozbyła. Miała nad nim nie tylko przewagę werbalną, ale i niewerbalną. Wredny uśmiech nie schodził jej z twarzy, a w oczach pojawiły się niebezpieczne ogniki.
- No dalej, zabij mnie. Przecież tak bardzo chcesz wytępić wszystkie szlamy, możesz zacząć ode mnie...
- Zamknij się.
- Och nie, dlaczego? Przecież twój ojciec by się nie zastanawiał, co się z tobą dzieje Malfoy? Nie tak cię uczył?
- Granger, jeszcze słowo - zagroził unosząc różdżkę. Poszerzyła swój uśmiech i uniosła dwie dłonie do góry.
- No dalej, śmiało. Stań się takim samym mordercą i psychopatą jak on. Wystarczy jedno zaklęcie... - Jej delikatny i subtelny głos odbijał się w głowie Dracona echem. Z każdą sekundą uświadamiał sobie, że ta wstrętna szlama ma rację. Nie chciał być jak ojciec, w duchu się go wyrzekał, chciał o nim zapomnieć, wyjeżdżając chciał się stać lepszym człowiekiem. Dopiero teraz sobie uświadomił, że nic w tym kierunku nie robił. Nie potrafił zmienić swojego zachowania, to co ojciec wpajał mu od małego,
zakorzeniło się w jego ciele i umyśle tak mocno, że każda próba wyrwania tego chwastu bolała. Strasznie bolała, tak samo jak słowa, które ten chwast deptały. A tą depczącą osobą była właśnie Granger. Patrzyła na niego sarnimi oczami, a on dostrzegł w nich odwagę i determinację. Pieprzeni Gryfoni, oddadzą życie za swoją dumę - pomyślał. Coś w jego środku właśnie rozrywało się na małe strzępy, a on nie mógł znieść bólu, dlatego chciał się na kimś wyżyć. Granger była idealną kandydatką, przecież robił
to przez tyle lat, nigdy mu to nie przeszkadzało. Powrócił myślami na ziemię i ostatni raz spojrzał w te czekoladowe oczy. Znienawidził je w tym momencie jeszcze bardziej za to, że okazywały tyle uczuć, za to, że miały rację i za to, że chciał je skrzywdzić. Kolejny raz, bez skrupułów. Poczuł niewyobrażalną chęć zrobienia jej krzywdy z reguły. Zawsze była przecież jego workiem treningowym, więc co się teraz zmieniło?
        Opuścił szybko różdżkę i nie oglądając się, wyszedł z sali wykładowej. Jego nogi od razu poniosły go do wyjścia, stamtąd na parking i do samochodu. Pisk opon i dźwięk gazu skutecznie go rozluźnił...
        Jeszcze przez dłuższą chwilę nie potrafiła wrócić do rzeczywistości. Jej oddech umiarkował się dopiero, gdy dr. Stawn wszedł do sali. Serce powoli zaczynało bić w normalnym tempie. Potok myśli przelewał się przez głowę, starała sobie wszystko poukładać.
            Jeden fakt nie dawał jej spokoju i dręczył przez całe kolejne trzy godziny. Nie mogła się kompletnie skupić na wykładzie. Co Draco robił w Akademii? Jego miejsce zamieszkania, czyli Francja, znają chyba już wszyscy czarodzieje w Anglii, jest przecież tak popularną postacią jak Harry Potter, tyle że w nieco innym świetle. Czuła, że długo nie wytrzyma w tej niepewności, a dręczące ją pytania coraz bardziej drążyły dziurę w całym.
- Nicole, mogę cię o coś zapytać? - szepnęła do ciemnowłosej dziewczyny siedzącej obok. Uśmiechnęła się uprzejmie i pokiwała głową. Hermiona zauważyła już na początku zajęć, że dziewczyna jest bardzo zorientowana w terenie, a plotka to jej drugie imię.
- Widziałaś może u nas na zajęciach wysokiego blondyna?
- Wiesz Hermiono, mamy mnóstwo blondynów na zajęciach. - Zauważyła słusznie i uniosła wysoko brew. Granger zaczerwieniła się lekko, ale nie poddała się tak łatwo.
- Tak wiem, ale ten się wyróżnia. Ma bardzo jasne włosy, niebieskie oczy... Był ubrany w czarny sweterek i czarne spodnie. - Nicole dalej wpatrywała się w nią z rozbawieniem i obróciła głowę, lustrując wszystkich wzrokiem.
- Twój opis pasuje mniej więcej do połowy blondynów. - Zachichotała, a Gryfonka uśmiechnęła się niepewnie. Westchnęła i odwróciła się w stronę profesora, chwytając pióro w dłoń.
- Niech cię szlag, Malfoy - mruknęła.
- Malfoy? - Usłyszała głos Nicole. Spojrzała na nią i pokiwała głową.
- Trzeba było tak od razu mówić, że o niego chodzi - szepnęła gestykulując rękoma. - Jest z nami na roku, ale nie wiem gdzie jest teraz, zniknął po przerwie. - Dodała i wzruszyła ramionami. Hermiona jeszcze chwilę musiała wpatrywać się w ciemnowłosą, jakby jej słowa nie dochodziły do jej umysłu. Do końca zajęć nie myślała o niczym innym, jak o koszmarze, który rozwinął się właśnie w jej życiu.
        Po ciężkich wykładach, z których prawie nic nie wyniosła przez blondyna, wyszła na dziedziniec zapełniony ludźmi, którzy stali przy jednym z wyjść na parking. Hermiona zmarszczyła brwi, zastanawiając się, co tam takiego jest. Studenci przepychali się, stali z kartkami, piórami, aparatami. Wyglądało to tak, jakby jakaś niesamowicie ważna gwiazda przyjechała do Francji, którą musieli znać czarodzieje. Wzruszyła ramionami i ominęła tłum ludzi, kierując się do parku, przez który musi przejść do
bloków mieszkalnych. Gdy była już przy furtce, usłyszała strzępki okrzyków.
- Potter! Harry! Jeszcze dla mnie! Proszę! - Odwróciła się szybko i podeszła do tłumu.
- Przepraszam - mruknęła, przepychając się. Było to naprawdę trudne, ludzie za nic nie chcieli ustąpić, a gdy kogoś siłą przesuwała na bok, słyszała pod swoim adresem obelgi. Gdy dotarła do powodu owego zamieszania, stanęła czując jak nogi jej się uginają. Tak dobrze jej znany mężczyzna stał z zakłopotaną miną i starał się podpisać wszystkie pergaminy podsuwane mu pod nos. Granger zaczęła szybciej oddychać i uśmiechnęła się szeroko. Nie zważając na innych, rzuciła się mu w objęcia, tym samym
przerywając mu wykonywanie czynności. Przez krótką chwilę był zdezorientowany, jednak szybko rozpoznał swoją przyjaciółkę.
- Hermiona!
- Chodźmy stąd - szepnęła, gdy się do niego oderwała. Harry spojrzał na nią przerażonym wzrokiem z nutką rozbawienia. Granger rozejrzała się dookoła i mimo, że chłopak nic nie powiedział, musiała mu przyznać rację, wydostanie się teraz stąd będzie niemałym wyzwaniem. Wszędzie było pełno dłoni wymachującymi piórami i pergaminami, mnóstwo głosów krzyczało prośby o autograf. Hermiona przygryzła gorączkowo wargę, ale wpadła na pewien pomysł. Stanęła na palcach i pomachała do kogoś jakby daleko za
tłumem. Wszyscy spojrzeli na nią jak na dziwaczkę.
- Zobacz Harry, to Ron Weasley! - krzyknęła. Podziałało. Ludzie gwałtownie odwrócili się i ustąpili im tym samym miejsce do przejścia. Hermiona szybko złapała przyjaciela za dłoń i odbiegli kawałek, a potem było słychać jedynie trzask teleportacji.
        Wylądowali tuż przed wejściem do jej mieszkania.
- No tego się tutaj nie spodziewałem - wyznał. Granger zachichotała, a on dalej głęboko oddychał, jakby łapiąc świeże powietrze.
- Też kiedyś miałam wrażenie, że nas tutaj nie znają.
- Marzenie - westchnął. - To twoje mieszkanie?
- Tak, zapraszam. - Otworzyła drzwi i weszli do środka. Potter zdjął z siebie czarną materiałową kurtkę i odwiesił na wieszak. Buty zostawił w korytarzyku i podążył za Hermioną, rozglądając się dookoła.
- Ładnie się urządziłaś.
- Dziękuję - odpowiedziała, śmiejąc się i automatycznie ruszyła do kuchni, aby wstawić wodę na kawę. Harry podszedł do komody i wziął w dłoń ramkę z największym zdjęciem. Pokazywało jego, Hermionę i Ronalda po zakończeniu wojny. Wrócili wtedy ostatni raz Expresem Hogwart do Londynu i na tle Big Bena Ginny zrobiła im to zdjęcie. Obejmowali się i śmiali do siebie nawzajem. Mimowolnie na jego ustach pojawił się uśmiech.
- Tęsknię za wami. - Usłyszał i podniósł wzrok. Hermiona stała oparta o kanapę i z lekkim bólem w oczach wpatrywała się w niego.
- My za tobą też, Herm.
- Co tutaj w ogóle robisz?
- Ginny wyjechała na kolejny kontrakt, tym razem do Argentyny. - Odparł wzdychając. Odstawił zdjęcie na miejsce i usiadł na wygodnym fotelu.
- Na ile czasu?
- Trzy tygodnie.
- Strasznie długo. - Zmarszczyła brwi. Potter uśmiechnął się blado.
- Też mi z tym ciężko, jeszcze się nie rozstawaliśmy na tak długi czas.
- Myślę, że dla niej to też była trudna decyzja. Ale robi to, co kocha.
- No niby tak - rzucił. Granger zaparzyła dwie kawy i podała jedną przyjacielowi. Skinął głową w podziękowaniu.
- A Ron?
- Pracuje - odparł krótko. Brązowowłosa spojrzała na niego badawczo i uniosła brew.
- Harry, powiedz mi.
- Ale co?
- Nie umiesz kłamać. - Westchnął głęboko i rzucił jej zmęczone spojrzenie.
- No dobrze, ale obiecaj, że nie wpadniesz w panikę, nie będziesz do niego pisać albo, broń Merlinie, nie wrócisz z tego powodu do Londynu.
- Harry, mów! - zawołała przerażona.
- Obiecaj.
- Harry...
- Obiecaj.
- Obiecuję. - Jej głos brzmiał niczym obrażonego dziecka. Potter skinął głową i upił łyk kawy.
- Ron wyjechał na misję.
- Jak to na misję?! - wybuchła przestraszona. Jej wzrok starał się wyszukać jakiegoś cienia żartu na twarzy przyjaciela, ale nic takiego nie wykryła. Jego słowa były całkowitą prawdą.
- Hermiono wiesz o misjach, które organizuje Ministerstwo? - Pokręciła przecząco głową. - Szkolą Aurorów na najlepszych czarodziei. To jest coś jak mugolskie wojsko.
- Rozumiem...
- Ron postanowił wstąpić do ich szeregów, bo uważa, że i tak nic ani nikt go nie zatrzymuje w kraju. - Mówił to bardzo poważnie, a Hermiona z każdym kolejnym słowem czuła ogromny ból w sercu.
- Dokąd wyjechał?
- Na Dominikanę. - Kobieta gwałtownie zbladła i zrobiło jej się niedobrze. Wpatrywała się w swojego przyjaciela bez żadnego wyrazu twarzy, jej myśli błądziły bardzo daleko. Wyobrażała sobie Ronalda, który tak daleko od domu uczestniczy w jakiejś wojnie. Oczy jej się zaszkliły, a w gardle poczuła przeogromną gulę.
- Na trzy miesiące - powiedział wyprzedzając jej pytanie. Łzy samoistnie popłynęły z oczu, tworząc smugi na policzkach. Harry od razu znalazł się przy niej i mocno przytulił, kołysząc i szepcząc uspokajające słowa. Wiedział, że jego wizyta nie przyniesie ze sobą cudownych nowin, ale nie mógł pozwolić na to, żeby Hermiona o tym nie wiedziała. Przyjaźnili się przez tyle lat, więc miała prawo wiedzieć.
        O godzinie dwudziestej otworzyła szeroko oczy i rozejrzała się po pokoju. Leżała w swoim łóżku przykryta ciepłym kocem, a na szafce nocnej stała szklanka z wodą i czekolada. Przeczesała włosy palcami i oparła się o podkulone kolana. Jej wzrok błądził za oknem obserwując powoli zachodzące słońce. Na skórze widniała gęsia skórka, a ona sama czuła piekące, opuchnięte oczy. Gdy dotarło do niej, co się dzieje, odrzuciła szybko koc na bok i wyszła ze swojej sypialni. Ani w salonie, ani w kuchni nie
zobaczyła Harry'ego, więc zapukała do łazienki, ale gdy nie usłyszała żadnej odpowiedzi, nacisnęła na klamkę. Tam również go nie było. Przez krótką chwilę miała wrażenie, że Harry wcale tutaj nie przyjechał, a historia z Ronaldem była tylko wybrykiem jej wyobraźni podczas snu. Jednak biała kartka z prostym, klasycznym pismem Pottera leżała przy ich wspólnym zdjęciu. Podeszła i wzięła ją w lekko drżące dłonie.
Jeśli wstałaś i czytasz tą wiadomość, to znaczy, że jeszcze nie wróciłem. Mam parę ważnych spraw do załatwienia, powinienem być około 22 u Ciebie. Mam nadzieję, że jeszcze mnie wpuścisz do domu.
Całuję, Harry.
        Uśmiechnęła się delikatnie i odłożyła wiadomość na stolik. Powędrowała do kuchni, aby wyszperać coś w lodówce i zrobić kolację, bo zapewne Wybraniec nic jadł, a ona jako gospodarz nie zachowała się przyzwoicie. Poza tym  musiała teraz zająć czymś myśli...

~*~

- Nie rozumiem dlaczego mnie o to prosisz. - Zimny i przenikliwy głos, który nigdy go nie opuszczał, przeszył uszy Harry'ego. Westchnął głęboko i zjadł ostentacyjnie jedno winogrono.
- A mnie się wydaje, że właśnie doskonale wiesz dlaczego. - Starał się utrzymać neutralny ton głosu, chociaż patrząc na twarz towarzysza, musiał się bardzo mocno powstrzymywać przed przywaleniem mu w twarz.
- Ona jest już duża, nie trzeba jej niańczyć jak dziecka.
- Nie zrozum mnie źle, ale chyba masz wobec mnie i nas dług. Dość spory... - Zacisnął mocno zęby i wypuścił głośno powietrze. Uśmiechnął się delikatnie maskując emocje.
- Naprawdę Potter sądzisz, że to zrobię? A co jeśli nie?
- Myślę, że w Azkabanie przyjmą cię z otwartymi ramionami. - Rozmowa zeszła na dotkliwy tor, jednak żaden mężczyzna nie dał się zwieść.
- Grozisz mi?
- Nie, dlaczego? Przecież sam o tym doskonale wiesz, że wystarczy moja zmiana zdania. Oni tylko na to czekają, a dopóki utrzymuję przyjętą wersję, nie mogą cię tknąć.
- Nie znałem cię od tej strony, Potter.
- Nie znasz mnie w ogóle - odparł. Nastała głucha cisza, której Wybraniec nie odważył się złamać. Czekał cierpliwie na odpowiedź, chociaż doskonale wiedział jaka będzie.
- Co z tego będę miał? - Zielone tęczówki przeszyły jego towarzysza na wskroś.
- Nic, będziemy wtedy czyści. Ja tobie nie będę nic winien ani ty mnie.
- Nie będziesz już mnie nachodził z głupimi groźbami ponownego powrotu do Azkabanu? - zapytał ironicznie.
- Nie i masz na to moje słowo. - Znowu nastała głucha cisza, ale nie na długo.
- Umowa stoi.
- Wieczysta przysięga.
- Słucham?! Potter chyba cię do reszty pogrzało - usłyszał.
- To w takim razie widzimy się na rozprawie w Ministerstwie - odparł i zaczął wstawać ze skórzanej kanapy. Gdy już prawie dotarł do wyjścia, a jego dłoń spoczęła na klamce, uśmiechnął się tryumfalnie słysząc zimny głos.
- Dlaczego właśnie mnie o to prosisz? - Odwrócił się w jego stronę i podszedł z rękoma w kieszeniach. Zobaczył w jego zwykle zimnych i obojętnych tęczówkach płomyki złości i niepewności.
- Ponieważ jesteś jedyną osobą, której mogę na tyle zaufać. - Jego słowa kompletnie zbiły z tropu arystokratę. Zmarszczył brwi i przyglądał mu się badawczo. - Nie pytaj mnie czemu wybrałem ciebie, tak mi podpowiada intuicja. Byłbym jednak głupcem pozwalając, aby ta obietnica nie została zaprzysiężona.
- Zawsze masz perfekcyjny plan, co nie, Potter?
- Zawszę robię wszystko spontanicznie - odparł. Wpatrywali się w siebie przez długi czas.
- Kiedy i co będzie końcem tej przysięgi?
- Za pół roku, gdy wróci do Anglii i włos jej z głowy nie spadnie.
- Czemu aż tyle czasu? - zapytał.
- Wie o misji Rona, tyle że nie wszystko i niedokładnie. Ron pojechał na pół roku na Dominikanę, a Hermiona wie o trzech miesiącach. Nie może się dowiedzieć o tym, że zrobił to ze względu na jej wyjazd. - Arystokrata parsknął śmiechem.
-Wy i te wasze tajemnice - prychnął. - Miejmy to już za sobą. - Harry kiwnął głową i weszli z powrotem do salonu.
- Jeszcze jedno, Potter. Nikt oprócz naszej trójki się o tym nie dowie.
- To jest chyba oczywiste.
- Nikt - powtórzył, a gdy ujrzał w zielonych tęczówkach szczerą prawdę, odetchnął.
- Ściągnij tutaj Zabiniego. - Kiwnął lekko głową i po kilku sekundach pojawił się zdziwiony ciemnoskóry. Kilka kolejnych minut zajęło im wyjaśnienie mu wszystkiego, a rola Gwaranta Wieczystej Przysięgi nie bardzo przypadła mu do gustu. Wiedział jednak, co Potter może zrobić, a sprowadzenie jego przyjaciela na normalną drogę zdominowało nad jego wahaniami. Wiedział, że to zaklęcie zmieni wszystko i wszystkich, on jako jeden domyślał się, co z tego wyniknie.
- Podajcie sobie dłonie - powiedział ostrym tonem. Obaj mężczyźni złapali się za nadgarstki, a Harry dostrzegł u towarzysza lekko widoczny, wystający zza czarnego swetra Mroczny Znak. Spojrzeli sobie w oczy, a Blaise wyjął różdżkę.
- Unbreakable Vow - szepnął cicho, a jasny strumień światła pojawił się nad ich dłońmi. Dotknął je delikatnie drewienkiem, a później uniósł i czekał na reakcję Harry'ego.
- Draconie, czy przysięgasz strzec Hermiony Granger przed wszelkimi przeciwnościami losu i niebezpieczeństwami, których nie będzie mogła uniknąć?
- Przysięgam.
- Czy przysięgasz wykorzystać wszystkie swoje umiejętności, sprawność fizyczną i duchową, aby uchronić ją od nieszczęścia?
- Przysięgam.
- Czy przysięgasz, że będziesz przy niej, gdy nadejdzie potrzeba i że będziesz jej towarzyszył w najtrudniejszych wyborach życiowych?
- Przysięgam
- I czy przysięgasz, że w razie zagrożenia jej życia, zrobisz wszystko, aby ją uchronić, wesprzesz, udzielisz dobrej rady i będziesz przy niej, aż do końca?
- Przysięgam. - Sznur złotawo-czerwonych języków, który owinął ich dłonie, mieniąc się w ciemnościach, ścisnął ich jakby mocniej. Obydwaj poczuli, jakby języki zaklęcia parzyły, a później wszystko ustało, a one zniknęły, rozpływając się na ich przedramionach i ramionach. Arystokrata pierwszy zabrał dłoń i rozmasował ją delikatnie, czując dziwne uczucie, które ogarnęło jego ciało od środka. Harry wziął głęboki oddech i spojrzał na dwójkę Ślizgonów.
- Dziękuję - powiedział cicho i skierował swoje kroki do drzwi wyjściowych. Zanim wyszedł, odwrócił się jeszcze na moment i spojrzał blondynowi w błękitne tęczówki.
- Przed wyjazdem spotkamy się jeszcze raz. - Po tych słowach zniknął, zostawiając mężczyzn samych.


~*~*~*~



Witam Was kochani :) Przepraszam, że rozdział dopiero teraz, ale z opresji uratowała mnie i Was kochana Cave Inimicum, która zabetowała rozdział :) .
Akcja może wydawać Wam się nieco nudna, ale wszystko powoli się rozkręca! :)
buziaki, Zou.